czwartek, 27 czerwca 2013

Włochy z Dzieckiem - Modena i La Spezia

Kolejny dzień, niestety musieliśmy spędzić w drodze. Mieliśmy do przejechania ok 220km do naszego następnego hosta Alessandro, do nadmorskiej miejscowości Pietrasanta.

Po drodze zahaczyliśmy o Modenę, gdzie obowiązkowo zjedliśmy lody i pochodziliśmy trochę po starówce, która jest przepiękna. Marcel zaś poprowadził sobie wózek - to jest teraz jego zabawa nr 1 :).

Maluch na szczęście prawie całą drogę nam przespał, a gdy się obudził, to zrobiliśmy sobie przystanek w La Spezii, ślicznej nadmorskiej miejscowości, która znajduje się zaraz obok Parku Narodowego Cinque Terre.

W La Spezii spędziliśmy ok 3h, pochodziliśmy trochę po mieście i spędziliśmy sporo czasu w Parku Giardini Pubblici, gdzie znajduje się świetny plac zabaw. Następnie zapakowaliśmy się do auta i po przejechaniu 50 km, znaleźliśmy się u naszego hosta, który czekał na nas ze swoimi dwoma przyjaciółmi Andreą i Daniele. Wszyscy okazali się bardzo sympatyczni i otwarci, kazali nam się przebrać i pojechaliśmy pokąpać się trochę w morzu. Wieczorem zaś pojechaliśmy do niedalekiego Camaiore, gdzie odbywał się mały festiwal uliczny z okazji pierwszego dnia lata. Zjedliśmy tam pyszną kolację i posłuchaliśmy trochę ulicznych grajków.

Następnego dnia postanowiliśmy nigdzie się nie ruszać i wypoczywać cały dzień. Nasz host mieszkał w pięknym domu z ogrodem, więc Marcel był wniebowzięty i się nie nudził. A ja pobrałam kilka lekcji włoskiego gotowania, bo Alessandro jest zapalonym kucharzem i serwował nam same pyszności :).

To był prawdziwy relaks a pogoda jak najbardziej dopisywała :).

Pozdrawiamy!!!


 Modena

 Marcel w Modenie :)

 Modena

 Lody, lody, lody :)

 Widok na La Spezię

 Giardini Pubblici w La Spezii

 La Spezia

 plaża nie wiem dokładnie gdzie :)

 Od lewej: Daniele, Alessandro i Andrea

Włoskie pyszności

 Włoska szkoła gotowania

I efekty :)

środa, 26 czerwca 2013

Włochy z Dzieckiem - Comacchio i Bolonia


Na nasz 3 dzień we Włoszech, zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do Comacchio, małego miasteczka na wschodnim wybrzeżu. Stwierdziliśmy, ah! 130km w jedną stronę to przecież tak niedaleko :). No i bardzo potem żałowaliśmy tej głupiej decyzji. Nie to, że miasteczko było brzydkie, bo nie było, ale jednak taka długa podróż w taki upał i z małym dzieckiem to był koszmarny pomysł - Marcel szalał w samochodzie.
Prócz Comacchio odwiedziliśmy jeszcze Lido di Volano, gdzie chłopaki się trochę pokąpali, ja żałowałam bardzo, że nie wzięłam ze sobą kostiumu kąpielowego bo woda była ciepła jak w wannie, jeszcze nie doświadczyłam nigdzie takiej ciepłej wody nad morzem. Na koniec Marcel został siłą wyciągnięty z wody, bo ruszyć się nie chciał stamtąd (z perspektywą dwóch godzin w samochodzie to wcale mu się nie dziwię).
 Zajechaliśmy również do rezerwatu ptaków, żeby popatrzeć trochę na flamingi, ale park był kiepsko zorganizowany i nie było się nawet gdzie przejść.
W drodze powrotnej pojechaliśmy jeszcze tylko do Bolonii, trochę się przeszliśmy po starówce, zjedliśmy spaghetti po bolońsku i wróciliśmy do domu mega wykończeni, nie był to najbardziej wakacyjny dzień, zwłaszcze dla Łukasza, który już nie mógł nawet patrzeć na samochód :).

 Comacchio

 Comacchio

 Comacchio - sztuczne kaczki, kto to w ogóle wymyślił???

 Comacchio

  Lido di Volano - prawie wszystkie plaże są tam prywatne, ale właściciele muszą udostępnić dostęp do morae za darmo - takie jest prawo

 Bolonia

 Krzywe wieże w Bolonii :)

Bolonia

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Włochy z Dzieckiem - Bergamo


W zeszły wtorek polecieliśmy na wakacje do Włoch. Oczywiście jak to zwykle bywa, obiecywaliśmy sobie, że będzie spokojnie i jak najmniej w samochodzie, a ja będę codziennie zdawała relację z wyprawy. Jest jednak  trochę inaczej i dzisiaj mamy poniedziałek, a tu pierwszy wpis dopiero :). No nic, czas nadgonić zaległości.

Przylecieliśmy z Łodzi do Bergamo i planujemy zostać we Włoszech 11 dni. Wypożyczyliśmy samochód, odlot do Polski mamy z Rzymu, więc mamy do przejechania w prostej linii ok 700km (już przejechaliśmy 1200km), a że nie zawsze nocujemy po drodze, to sporo więcej.

W Bergamo nocowaliśmy w Central Hostel BG (http://www.centralhostelbg.com/) - lądowaliśmy bardzo późno, więc nie było innego wyjścia (resztę noclegów korzystamy z couchsurfing.org). Jest to bardzo przyjemny hostel w samym centrum, śniadanie jest wliczone w cenę. Hostel jest dosyć drogi – 50 euro za dwie osoby w dormitorium 6-ścio osobowym. Dziecko do lat 3 nie płaci. 


W Bergamo trochę sobie połaziliśmy po starym mieście, jest urocze. Marcel pokąpał się w fontannie, a na końcu trafiliśmy do miłego parku w którym był mały plac zabaw.

Następnie udaliśmy się do Parku Suardi (poleciła nam go pani w informacji turystycznej) i naprawdę warto się tam z dzieckiem udać. Jest super – świetna fontanna w której się można popluskać, ogromny plac zabaw na którym dziecko w każdym wieku znajdzie coś dla siebie, staw z rybkami, zakątek, gdzie były kaczki, kury, gęsi a nawet wygrzewający się na słońcu żółw. Jest nawet toaleta – mini domek dla dzieci do lat 5. Marcel bawił się w tym parku świetnie.

Po zabawie wykończony usnął, a my zaczęliśmy zbierać się do drogi – mieliśmy do przejechania aż 200km do Modeny, gdzie czekał na nas nasz host Mirco.

Niestety nie zdecydowaliśmy się na autostradę i bardzo tego żałowaliśmy, droga jest brzydka, monotonna i zagmatwana, bardzo długo nam zajął dojazd i ogólnie negatywnie to przeżyliśmy . Na miejsce dotarliśmy dopiero ok 23. Więc się tylko przywitaliśmy, do łóżka i spać :).

Pozdrawiamy i do napisania! 


włoska kuchnia jest super




park na starym mieście


uwielbiam takie urocze warzywniaki, kiedyś otworzę taki w Łodzi :)




kibelek dla dzieci

 ptaszarnia




wtorek, 11 czerwca 2013

Norwegia

W końcu, po dwóch miesiącach w domu, ruszyliśmy się :)! Dla mnie dwa miesiące było już stanowczo za długo i niecierpliwie przebierałam nóżkami, by w końcu gdzieś się wyjechać. Nasz cel: Norwegia.
O wyborze Norwegii, jak to zwykle bywa, zadecydowały bardzo tanie bilety lotnicze do Bergen. W dwie strony zapłaciliśmy za naszą trójkę tylko 300zł.
Jeśli chodzi o Norwegię, to czytałam sobie wcześniej trochę na temat tego kraju, że porządek, że pięknie, że dużo pada i że okropnie drogo. Ale tak sobie myślałam, eh, okropnie drogo, to pewnie tak do wytrzymania, jakoś damy rade, w Anglii niby też jest drogo. Zastanawiałam się nad wzięciem zapasów jedzeniowych, ale w końcu zrezygnowałam i jedyne, co zabralam  to paczka pieluch, słoiczki dla Marcelka na każdy dzień, płatki na śniadanie i mokre chusteczki. No i bardzo żałowałam, że tylko tyle rzeczy zabrałam. Tam jest rzeczywiście OKROPNIE drogo. Na szczęście, przez 4 dni byliśmy goszczeni przez moją koleżankę Marysię, a więc objadaliśmy ich lodówkę i korzystaliśmy z polskiej gościnności :). 





Każdemu kto wybiera się do Norwegii, a tam nie zarabia bądź nie jest mega bogaty, polecam wykupienie dodatkowego bagażu i wzięcie jedzenia na cały pobyt. Przykładowe ceny: bochenek chleba w piekarni 20zl, drożdżówka z cynamonem 17zl, dwa(!) naleśniki w knajpce 60zl. No, to resztę sobie można wyobrazić. Noclegi również nie należa do najtańszych, w hostelu (YMCA hostel,  świetne warunki dla dzieci, jest salka, gdzie jest wielka szafa z zabawkami, klockami i samochodzikami), w którym niestety już nie było dla nas miejsca, jest to koszt 100zł od osoby, w 8-osobowej sali, a my spaliśmy na kwaterze prywatnej, w przepięknym mieszkaniu za 300zł za noc. No, to to by było na tyle narzekania, bo...
Norwegia jest przepiękna! i ja tam kiedyś wrócę! jak tylko Łukasz znajdzie sobie pracę na platformie wiertniczej w norweskiej firmie :))).



Jak juz wczesniej pisalam, przez 4 dni byliśmy u Marysi i Rafała, w wiosce, która nazywała się Sande. Sande jest malutkie, nie jeżdżą tam żadne autobusy, najbliższy sklep jest oddalony o 15 km, ale za to jest tam ślicznie - chodziliśmy sobie na spacery, a w którą stronę się nie ruszyliśmy, to zaraz droga się kończyła i wychodziliśmy na śliczną zatoczkę. Mieliśmy niebywałe szczęście, że na przeciwko naszego domku bylo przedszkole - był tam plac zabaw, masa zabawek i popołudniami nikogo tam nie było, a brama była otwarta. Marcel był wniebowzięty - cały czas z rodzicami, dużo zieleni, przestrzeni do gry w piłkę i pusta droga po której można było biegać.







Po 4 dniach, promem dostaliśmy się do Bergen. Tam również pogoda nam dopisała (a podobno jest to najbardziej deszczowe miasto w Europie - raz pod rząd lało 83 dni) i trochę sobie pospacerowaliśmy oraz wjechalismy kolejką na Floyen (szczyt o wysokości 399m, jeden z siedmiu otaczających Bergen)
Bergen jest cudne - bardzo zadbane, urokliwe, pełne drewnianych śłicznych domków, wszędzie są kwiaty, bardzo nam się podobało. No i pełno tego, czego nam tak strasznie brakuje w Łodzi - lasy, szlaki piesze, zatoczki - dla wielbicieli spędzania czasu na świeżym powietrzu - raj.
Na Floyen znajduje się bardzo fajny plac zabaw - prawie całkowicie wykonany z drewna, Marcelowi bardzo się tam podobało. Niedaleko znajduje się również park Trolli.



Chwilę przed odlotem byliśmy również na targu rybnym i w Bryggen, Marcelowi na targu bardzo podobały się krewetki (?).

Podsumowując naszą wyprawę - na pewno czuję niedosyt i na pewno do Norwegii wrócę. Nawet powiesiłam sobie mapkę na szafie i codziennie na nią patrzę. Chciałabym wyruszyć na szlak z plecakiem na plecach, namiotem, śpiworem i całym ekwipunkiem i wbić się w te odludne tereny.
Ale to może kiedyś jak zaciśniemy pasa i sobie na tą wyprawę sporo zaoszczędzimy :).