niedziela, 17 listopada 2013

Restaurant Day Łódź oraz tydzień 41

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w bardzo ciekawym wydarzeniu - Restaurant Day.
Dzidziuś się nie spieszy, to sobie przynajmniej trochę pojadłam :))).

Restaurant Day odbywa się cztery razy do roku i polega on na tym, że w tym dniu każdy może sobie otworzyć swoją własną 'restaurację' - może ona się znajdować na podwórku, w parku, mieszkaniu, magazynie - liczy się pomysł i oryginalność.

My wczoraj byliśmy pierwszy raz na tym wydarzeniu, w Łodzi otworzyło się 8 punktów, my odwiedziliśmy 4, bo piąty punkt na naszej liście był już niestety zamknięty.

To co mi się strasznie podobało w odwiedzaniu tych punktów, to to, że były to miejsca w Łodzi, o któych nigdy nie słyszałam, a naprawdę warto było do nich zajrzeć. Fajne miejsca, fajni ludzie, smaczne, domowe jedzenie - czego chcieć więcej? :)

Nie mogę doczekać się kolejnej edycji. Jeśli ktoś zainteresowany, to może poczytać sobie tutaj o całym pomyśle.
A tu proszę, trochę zdjęć:














 Talerz rozmaitości

 Marcelowi nie smakowały frytki z brukwi



 U nas już 3 dni po terminie, chodzę co drugi dzień na ktg, doświadczam codziennie skurczy przepowiadających, ciało się przygotowuje.
Trochę wyluzowałam i już się tak nie niecierpliwię, wiem, że moje dziecko spotka się z nami, kiedy będzie na to gotowe.
Odkopałam naszą chustę elastyczną i trochę poćwiczyłam na lalce, tylko oczywiście brzuszek przeszkadza, ale chyba damy radę :).
Staram się  sporo spacerować - wczoraj na restaurant day przeszłam dobrych parę kilometrów.
Spełniam swoje zachcianki smakowe, takie jak: pasztetowa z ogórkiem kiszonym, pierogi ruskie i Michałki orzechowe, do zestawu brakuje mi tylko sushi, ale to sobie daruję na razie - już tyle wytrzymałam, że nie ma co ryzykować :). Za to jak tylko urodzę i trochę się ogarnę, to biegnę na masaż tajski! I nic mnie nie powstrzyma :))).
Marcel dzisiaj śpiewał dzidziusiowi 'Jaworowi ludzie' i też już bardzo chce zobaczyć maluszka. Ciągle przytula się do brzuszka, a każdego ranka z brzuszkiem się wita.
Bezsenność nadal doskwiera, ale znalazłam nowy serial - Grey's Anatomy, więc wypełniam puste godziny. Na szczęście nie jest on tak wciągający jak Dexter więc skończyło się kompulsywne oglądanie.
I cieszę się na Święta, wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale przyjeżdża moja siostra z Francji, nie mogę się doczekać pierwszego śniegu, kupowania prezentów, robienia ciasteczek z Marcelkiem, jak tak sobie myślę o tych  Świętach to mi się ciepło robi na serduszku.

Pozdrawiamy!!! :)



poniedziałek, 11 listopada 2013

Tydzień 40. Ciąża jest przereklamowana :).

Czy ja już pisałam, że mam dosyć ciąży i chcę urodzić, już, natychmiast, TERAZ!!!?

Żartuję, wiem, że pisałam i to oczywiście prawda ale chciałam sobie zrobić małe podsumowanie.

A więc:

- tą ciążę znoszę bardzo podobnie jak pierwszą, przytyłam jednak mniej i generalnie czuję się bardziej 'fit', ale to chyba sprawka mojego ruchliwego synka :)
- cierpię na okropną bezsenność, usypiam koło 22 (po uprzednim godzinnym kręceniu się) i budzę się ok 3:30 i nie mogę usnąć do 5 lub 6.  Koszmar. i tak to już jest od trzech miesięcy - i to jest chyba najbardziej irytujący aspekt ciąży.
- jakąś niesamowitą przyjemność zaczęło mi sprawiać mycie zębów. wiem, to dziwne, ale jest mi tak dobrze jak czuję miętową pastę elmex, a potem szoruję sobie zęby, suuuuuuuper :).
- mam ogromną ochotę na słodycze, a już Michałki to u mnie nr 1. Podobnie jest ze wszystkimi warzywami i owocami. Z kolei nie mam za bardzo ochoty na mięso, praktycznie w ogóle go nie potrzebuję. I odkryłam o sobie kolejną prawdę - nie znoszę kaszy jaglanej ;))))).
- to co uwielbiam w ciąży, to ruchy dzidziusia - jest to dla mnie niesamowite, uwielbiam gdy się rusza, rozpycha, kopie, ma czkawkę i daje znać, że jest
- na szczęście należę to tych szczęściar co nie odczuwają za dużo dolegliwości ciążowych - nie mam żylaków, na początku miałam tylko mdłości, bez żadnych wymiotów i raz przez tydzien bolały mnie plecy na wysokości łopatki, rozstępy również pojawiły się tylko w jednym miejscu na brzuchu - i to dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.
- okropnie się męczę, wejście pod górkę to nie dla mnie, ba, czasami siedzę i jestem zmęczona :)
- męczy mnie stagnacja i chwilowy brak możliwości na ukierunkowanie mojej energii, nie mogę doczekać się wyjazdu do Lizbony

Spakowana już jestem, prawie wszystkie rzeczy dla dzidziusia już są, czekamy tylko na dostarczenie stacji kąpielowej.
Łukasz już jest, więc jest super :).
Termin mam na czwartek, jutro mam trzecie KTG.
Dextera skończyłam i moje życie stało się puste ;)))).
Zastanawiamy się co zrobić ze szczepionkami i mamy trochę mętlik w głowie. Na razie zdecydowaliśmy się na nie szczepienie przeciwko WZW B.
Zastanawiam się też na wózkiem - a raczej nad rezygnacją z niego na rzecz chusty - zastanawiam się tylko czy sprawdzi mi się ona w zimie. No i chyba będę musiałą zainwestować w kurtkę wielką co by mi się dzidziuś pod nią zmieścił, ale na pewno będzie taniej niż wózek :))).

I to by było na tyle moich dzisiejszych przemyśleń.
Pozdrawiamy WAS!!!!


sobota, 9 listopada 2013

Pomysł na dynię

Skoro sezon na dynię wciąż trwa, postanowiłam się podzielić z Wami moim ulubionym przepisem na to warzywo. Robi się łatwo, miło i przyjemnie, a smakuje wybornie.

Przepis pochodzi z książki Yotam Ottolenghi 'Plenty'

Składniki - przystawka dla 4 osób:

- 700g dyni ze skórką
- 50g tartego parmezanu
- 20g bułki tartej
- 6 łyżek posiekanej pietruszki
- 2.5 łyżki posiekanego tymianku
- starta skórka z 2 cytryn - moim zdaniem z jednej absoultnie wystarczy
- 2 zgniecione w prasce ząbki czosnku
- 60ml oliwy z oliwek
- 120g kwaśnej śmietany
- 1 łyżka posiekanego koperku
- sól i pieprz

Przygotowanie:

Nagrzać piekarnik do 190stopni.
Pokroić dynię na plasterki i  ułożyć na blaszce na papierze do pieczenia.

Przygotować posypkę:

Wymieszać w misce parmezan, bułkę tartą, pietruszkę, tymianek, połowę skórki z cytryny, czosnek, dodać trochę soli - nie za dużo bo parmezan już sam w sobie jest słony.

Wysmarować dynię oliwą i pokryć każdy plasterek grubą warstwą posypki.

Piec 30min, po tym czasie sprawdzić nożem czy dynia jest miękka. Jeśli posypka zacznie za bardzo brązowieć, można przykryć dynię folią aluminiową.

Podawać ze śmietaną wymieszaną z koperkiem, solą i pieprzem.

Naprawdę pycha!!! :)))



A ja nadal oczekuję Maluszka, na szczęście już Mąż mój wrócił więc możemy rodzić :))).
Dzisiaj Marcelek będzie u Babci na noc, więc będziemy mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Ale suuuuuuuuper!!!!!!!!!!!



piątek, 1 listopada 2013

Tydzień 39 - niecierpliwość

Uhuhuhu, ale bym już urodziła.

 Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).

Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).

Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.

Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).

Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!