niedziela, 12 października 2014

Kryzys, katharsis i Dahlem Dorf.

Witajcie!
Ostatnio źle się dzieje w domu naszym. Przechodzimy z Łukaszem mega kryzys rodzicielski. Jesteśmy wymęczeni, brak nam czasu na cokolwiek, nie mówiąc już o czasie spędzonym tylko we dwójkę, bo takowy po prostu nie istnieje. Wieczory również odpadają, gdyż wymęczeni padamy praktycznie razem z dziećmi.
Wszystko to sprawia, że o sprzeczkę nietrudno, cierpliwości brak, zaczęła się licytacja, kto ma gorzej a kto ma lepiej. Ja chodzę do pracy na wakacje i niewiadomo czemu przychodzę wykończona, a Łukasz przecież odpoczywa sobie z jednym dzieckiem. Dzieci, wyczuwając 7 zmysłem, że jest z nami źle, próbują naciągnąć nasze granice do granic wytrzymałości, każde z nich domaga się uwagi w każdej sekundzie swojego niespania. Romci na dodatek rosną ząbki. Wczoraj myślałam, że zwariuję. Poważnie. Popłakałam się, a raczej powyłam, już tak miałam wszystkiego dosyć, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Na szczęście ten okropny dzień skończył się, a ja podjęłam jedną ważną decyzję. Szukamy opiekunki do Maluchów i co drugi tydzień wybywamy. Nieważne gdzie, kino, kawiarnia, park. Byle gdzie, byle sami. Rozpoczęłam poszukiwania odpowiedniej osoby, we wtorek spotykam się z jedną dziewczyną. Mam nadzieję, że zaiskrzy.
Trochę spokojniej wczoraj zasnęłam.

Plan na dzisiaj był taki: w naturę, do lasu, na łąkę,gdziekolwiek byle tylko dzieci nasze mogły energii swojej się pozbyć (na szczęście nie padało). Wybór padł na Dahlem Dorf. Jest to ekologiczna farma-muzeum po zachodniej stronie Berlina. Świetne miejsce, szczerze polecam na rodzinną wyprawę.
Miejsce to powstało między innymi dlatego aby dzieci zrozumiały skąd się bierze jedzenie na naszym stole. Są tam zwierzęta, można samemu uzbierać sobie worek ziemniaków na polu, wybrać jajka spod kurki, poleżeć na trawie, przejechać się traktorem, tak po prostu pobyć trochę na wsi.
Marcel był zachwycony, biegał, skakał, obserwował świnie i owce. Znalazł sobie kałuże pełną błota i budował z niego zamki. Zdjął kalosze, skarpetki i biegał boso po łące. Na końcu zaś czekała największa atrakcja: drzewa z gałęziami idealnymi do wspinania, najwięcej dzieci było właśnie tam :). I po co komu place zabaw?
Wychodząc już stamtąd natknęliśmy się na trójkę dzieciaków buszujących w polu. Znosili sobie a to kalarepę, a to rzodkiewkę, kapustę i sałatę. Na pytanie co robią, odparły dumne, że sałatkę i pokazały mi warzywa, zebrane w znalezionej gdzieś misce. Jedno z dzieci miało w reku kawałek liścia kapusty, podzieliło się ze mną, a Marcel zabrał mi i pierwszy raz w życiu spróbował. I całą powrotną drogę  krzyczał że on chce jeszcze, jeszcze tej ostrej kapusty!!! Niedowierzaliśmy :))).
Na koniec tego przyjemnego dnia poszliśmy do restauracji na obiad. I tutaj niestety nie były to najlepiej przejedzone pieniądze w naszym życiu, ale jak to mówią nie można mieć wszystkiego :). Najważniejsze, że złe emocje ulotniły się ze mnie, świeże powietrze zrobiło swoje. Dzieci były szczęśliwe i wykończone, a my we wspaniałych nastrojach :)). Mam nadzieję, że dobre humory pozostaną z nami na dłużej.

Pozdrawiam serdecznie i trzymajcie kciuki we wtorek! Ja już nie mogę doczekać się naszej pierwszej randki! Będzie cudnie! :)















sobota, 4 października 2014

Okruchy codzienności. Nasze życie w Berlinie.

Witajcie!
Ostatnio na blogu cicho i pusto. Zaczęło się normalne życie: praca i dojazdy i na wszystko inne czasu brak. Zwłaszcza, ze przez ostatnie 3 tygodnie pracowałam na popołudnia, wychodziłam o 14 i wracałam o 22, rano gotowanie, dzieci i czasu nie ma już na nic :). A może mi sie tak po prostu wydaje, bo nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji (praca i tak długie dojazdy do niej) i w końcu nauczę się zarządzać czasem odpowiednio :).
Jedno na pewno się nie zmieniło, w Berlinie jestem nadal zakochana po uszy, to miasto absolutnie mnie zachwyca, dobrze się tu czuje i chyba pierwszy raz nieszczególnie chce mi się gdzieś ruszać, mam tutaj tyle atrakcji, ze czasu nie ma by ze wszystkich skorzystać.

Marcelek chodzi od 1. Września do przedszkola i niestety trochę długo nam zajmuje aklimatyzacja, moim zdanie głównym powodem jest nieznajomość języka i niemożliwość komunikacji. Marcelek jest bardzo gadatliwy, uwielbia opowiadać, śpiewać,uczyć  się wierszyków, rozmawiać z innymi dziećmi, a w przedszkolu tak naprawdę w żaden sposób nie może wyrazić swoich uczuć. Jest juz lepiej, przez pierwsze 3 tygodnie płakał co rano, ze nie chce iść, ze nie zostaje, uwieszał się na nas i zgadzał sie wejść do przedszkola tylko pod warunkiem, ze będziemy tam z nim. Teraz zostaje już sam, na razie najdłużej 3.5h i nawet przychodzi i opowiada, ze było super, ale pojawił sie kolejny problem: spanie. Od pewnego czasu Łukasz odchodzi od kładzenia Marcelka w dzień, nasza rodzina dużo lepiej funkcjonuje w ten sposób. Ale w przedszkolu niby nie zmuszają dzieci do spania, ale wszystkie dzieci śpią, Marcel nie chce no i jest problem. Jest to bardzo małe przedszkole, tylko dwie salki i nie ma za bardzo co z nim zrobić podczas tego odpoczynku. Powiedziano nam, ze może sobie siedzieć i czytać książeczki, ale póki dzieci nie usną, to musi leżeć w łóżeczku. No i Marcel nie chce. Ostatnio pan z przedszkola dzwonił, żebyśmy go odebrali bo strasznie płakał. Tak naprawdę, to nie wiem co zrobić, rozważam zmianę przedszkola, nawet znaleźliśmy juz miejsce, ale nie wiem czy powinnam wprowadzać kolejna zmianę w jego życie, może przyzwyczai sie do tego odpoczynku również?

Romcia rośnie jak na drożdżach, jest pogodna i roześmiana. Ma juz 4 zęby, pływa crawlem po podłodze i uwielbia jeść :). Ale nie daj Boże jakieś jedzenie dla niemowląt, ona lubi tylko takie jedzenie, które ma smak i to do tego wyrazisty: ogórkowa, mielone, placuszki z pora itp :).

Łukasz z kolei odlicza dni do końca tacierzyńskiego. Fajnie,  fajnie, ale w pracy najlepiej ;). Ja Wam mówię, każdy facet powinien spróbować takiego 'urlopu' przez 3 miesiące.  Nie powiem, daje sobie radę świetnie ale może rzeczywiście przydałoby mu się już trochę odpoczynku. Za to ja nie mogę się wręcz doczekać moich pierwszych, samotnych dwóch tygodni. To będzie dopiero niezła szkoła życia :).

Na dokładkę, dołączam kilka zdjęć z naszego dzisiejszego dnia. Byliśmy w dzielnicy Friedrichshain, najpierw na małym festiwalu dziecięcym, a następnie trafiliśmy na miły targ i bardzo przyjemnie spędziliśmy dzisiejszy dzień. Napawam się jesienią, jest cudnie!

Ps. Romcia śpi, chłopaki w kinie, mam wiec chwilkę na pisanie :). Pozdrawiam!