Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w bardzo ciekawym wydarzeniu - Restaurant Day.
Dzidziuś się nie spieszy, to sobie przynajmniej trochę pojadłam :))).

Restaurant Day odbywa się cztery razy do roku i polega on na tym, że w tym dniu każdy może sobie otworzyć swoją własną 'restaurację' - może ona się znajdować na podwórku, w parku, mieszkaniu, magazynie - liczy się pomysł i oryginalność.

My wczoraj byliśmy pierwszy raz na tym wydarzeniu, w Łodzi otworzyło się 8 punktów, my odwiedziliśmy 4, bo piąty punkt na naszej liście był już niestety zamknięty.

To co mi się strasznie podobało w odwiedzaniu tych punktów, to to, że były to miejsca w Łodzi, o któych nigdy nie słyszałam, a naprawdę warto było do nich zajrzeć. Fajne miejsca, fajni ludzie, smaczne, domowe jedzenie - czego chcieć więcej? :)

Nie mogę doczekać się kolejnej edycji. Jeśli ktoś zainteresowany, to może poczytać sobie tutaj o całym pomyśle.
A tu proszę, trochę zdjęć:














 Talerz rozmaitości

 Marcelowi nie smakowały frytki z brukwi



 U nas już 3 dni po terminie, chodzę co drugi dzień na ktg, doświadczam codziennie skurczy przepowiadających, ciało się przygotowuje.
Trochę wyluzowałam i już się tak nie niecierpliwię, wiem, że moje dziecko spotka się z nami, kiedy będzie na to gotowe.
Odkopałam naszą chustę elastyczną i trochę poćwiczyłam na lalce, tylko oczywiście brzuszek przeszkadza, ale chyba damy radę :).
Staram się  sporo spacerować - wczoraj na restaurant day przeszłam dobrych parę kilometrów.
Spełniam swoje zachcianki smakowe, takie jak: pasztetowa z ogórkiem kiszonym, pierogi ruskie i Michałki orzechowe, do zestawu brakuje mi tylko sushi, ale to sobie daruję na razie - już tyle wytrzymałam, że nie ma co ryzykować :). Za to jak tylko urodzę i trochę się ogarnę, to biegnę na masaż tajski! I nic mnie nie powstrzyma :))).
Marcel dzisiaj śpiewał dzidziusiowi 'Jaworowi ludzie' i też już bardzo chce zobaczyć maluszka. Ciągle przytula się do brzuszka, a każdego ranka z brzuszkiem się wita.
Bezsenność nadal doskwiera, ale znalazłam nowy serial - Grey's Anatomy, więc wypełniam puste godziny. Na szczęście nie jest on tak wciągający jak Dexter więc skończyło się kompulsywne oglądanie.
I cieszę się na Święta, wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale przyjeżdża moja siostra z Francji, nie mogę się doczekać pierwszego śniegu, kupowania prezentów, robienia ciasteczek z Marcelkiem, jak tak sobie myślę o tych  Świętach to mi się ciepło robi na serduszku.

Pozdrawiamy!!! :)



Czy ja już pisałam, że mam dosyć ciąży i chcę urodzić, już, natychmiast, TERAZ!!!?

Żartuję, wiem, że pisałam i to oczywiście prawda ale chciałam sobie zrobić małe podsumowanie.

A więc:

- tą ciążę znoszę bardzo podobnie jak pierwszą, przytyłam jednak mniej i generalnie czuję się bardziej 'fit', ale to chyba sprawka mojego ruchliwego synka :)
- cierpię na okropną bezsenność, usypiam koło 22 (po uprzednim godzinnym kręceniu się) i budzę się ok 3:30 i nie mogę usnąć do 5 lub 6.  Koszmar. i tak to już jest od trzech miesięcy - i to jest chyba najbardziej irytujący aspekt ciąży.
- jakąś niesamowitą przyjemność zaczęło mi sprawiać mycie zębów. wiem, to dziwne, ale jest mi tak dobrze jak czuję miętową pastę elmex, a potem szoruję sobie zęby, suuuuuuuper :).
- mam ogromną ochotę na słodycze, a już Michałki to u mnie nr 1. Podobnie jest ze wszystkimi warzywami i owocami. Z kolei nie mam za bardzo ochoty na mięso, praktycznie w ogóle go nie potrzebuję. I odkryłam o sobie kolejną prawdę - nie znoszę kaszy jaglanej ;))))).
- to co uwielbiam w ciąży, to ruchy dzidziusia - jest to dla mnie niesamowite, uwielbiam gdy się rusza, rozpycha, kopie, ma czkawkę i daje znać, że jest
- na szczęście należę to tych szczęściar co nie odczuwają za dużo dolegliwości ciążowych - nie mam żylaków, na początku miałam tylko mdłości, bez żadnych wymiotów i raz przez tydzien bolały mnie plecy na wysokości łopatki, rozstępy również pojawiły się tylko w jednym miejscu na brzuchu - i to dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.
- okropnie się męczę, wejście pod górkę to nie dla mnie, ba, czasami siedzę i jestem zmęczona :)
- męczy mnie stagnacja i chwilowy brak możliwości na ukierunkowanie mojej energii, nie mogę doczekać się wyjazdu do Lizbony

Spakowana już jestem, prawie wszystkie rzeczy dla dzidziusia już są, czekamy tylko na dostarczenie stacji kąpielowej.
Łukasz już jest, więc jest super :).
Termin mam na czwartek, jutro mam trzecie KTG.
Dextera skończyłam i moje życie stało się puste ;)))).
Zastanawiamy się co zrobić ze szczepionkami i mamy trochę mętlik w głowie. Na razie zdecydowaliśmy się na nie szczepienie przeciwko WZW B.
Zastanawiam się też na wózkiem - a raczej nad rezygnacją z niego na rzecz chusty - zastanawiam się tylko czy sprawdzi mi się ona w zimie. No i chyba będę musiałą zainwestować w kurtkę wielką co by mi się dzidziuś pod nią zmieścił, ale na pewno będzie taniej niż wózek :))).

I to by było na tyle moich dzisiejszych przemyśleń.
Pozdrawiamy WAS!!!!


Uhuhuhu, ale bym już urodziła.

 Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).

Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).

Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.

Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).

Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!





Wow! Kiedy to minęło? Przecież dopiero był marzec, obudziłam się wczesnym rankiem i wiedziałam - jestem w ciąży. Dwa tygodnie poźniej przeczucia potwierdziły się testem.

A teraz - jest już koniec października, termin na połowę listopada, a mnie ogarnia coraz to większe przerażenie :))). Nie, nie porodem, jakoś tak się czuję nieprzygotowana - że za mało ubranek, że tyle rzeczy powinnam jeszcze zrobić - a potem siadam z kartką i chcę zanotować co konkretnie, a wychodzi, że kupić koszulę nocną do szpitala i spakować torbę.

Nie mogę doczekać się już kiedy nasz Maluszek pojawi się na świecie - nie wiemy czy chłopczyk, czy dziewczynka, robimy sobie niespodziankę, ale wzmaga to jeszcze chęć przyspieszenia całego procesu.

Pomijając już fizyczne zmęczenie (pierwsza ciąża to bułka z masłem) spowodowane również ganianiem za Marcelem, to już tak bardzo chciałabym przytulić Maluszka, powąchać, potrzymać za rączkę, po prostu nie mogę doczekać się naszego spotkania :).

Ciążę znoszę bardzo dobrze, prócz ogromnego zmęczenia raz tylko przez tydzień bolały mnie plecy. Przytyłam 5kg mniej niż w pierwszej ciąży, ale z pewnością ruszałam się dużo więcej, plus jeździłam na rowerze do 36tygodnia - strasznie żałuję, że nie miałam licznika kilometrów, ciekawa jestem ile przejechałam :).

Mój mąż wyjeżdża teraz na 2 tygodnie i wraca kilka dni przed terminem i trochę boję się, że zacznę rodzić jak go nie będzie, ale na szczęście mam tyle pozytywnych i życzliwych osób wokół siebie, które zaoferowały wsparcie i pomoc, że łatwiej będzie mi znieść tą rozłąkę.

Ostatnio na ten mój wewnętrzny marazm zaczęłam oglądać namiętnie seriale - najpierw było The Killing - nikomu nie polecam jak ma doła, rzecz dzieje się w Seattle, ciągle leje, główni bohaterowie są dołujący i generalnie ten serial przygnębił mnie. Za to teraz jestem na czwartym sezonie Dextera i mimo, że dwa pierwsze sezony były najlepsze, to i tak serial fajnie się ogląda, i na pewno nie jest smutny.

Jeśli chodzi o podróże, to na razie mała przerwa - ostatnio byłam w Gdyni u moich Dziadków na weekend, dwa tygodnie temu i to na razie będzie na tyle. Nogi mi się ruszają, najchętniej bym już gdzieś wyruszyła, ale wiem, że muszę chwilkę poczekać - zresztą jest na co - pod koniec stycznia planujemy jechać na miesiąc do Lizbony - uciekamy przed zimą, nawet mamy już bilety kupione. Wprost nie mogę się doczekać.

Jaaaaaaaaaaaaki długi ten wpis. Ale tak mnie jakoś wzięło na pamiętnik i spisanie stanu mego obecnego :).

 ah, no i zostałam nominowana do Liebster BLog Award i jest mi bardzo bardzo bardzo miło! Dziękuję Mati i jutro sama będę nominować, odpowiadać i zadawać pytania :)))

Pozdrawiam wszystkich którzy dotarli do końca!!!!

Podczas przygotowań do ślubu i wyboru sukienki postanowiłam  wybrać się do Warszawy. Warszawa jak wiadomo od Łodzi niedaleko, a że to stolica, to pomyślałam, że wybór eleganckich sukienek będę miała duży. Niestety, trochę już się zawiodłam na wstępie, szukając adresów w internecie - sklepów nie było za dużo, albo inaczej - dużo adresów się wyświetliło, ale po głębszej analizie okazywało się, że są to jedynie sklepy internetowe mające siedzibę w Warszawie, ale nie mające sklepu stacjonarnego.  Na dodatek sklep na któym bardzo mi zależało - mamatu (tam akurat nie było sukienek, ale różne inne fajne ubrania, które chciałam poprzymierzać)- miał być w tym czasie zamknięty ze względu na urlop.

No nic, pomyślałam, i tak jadę, Warszawę lubię, to sobie chociaż trochę na miasto popatrzę :).

W końcu mój wybór padł na 3 sklepy - i bardzo się cieszę, że tylko na tyle, bo każdy był w innym miejscu Warszawy i ledwo je wszystkie ogarnęłam, zwłaszcza, że postanowiłam wybrać się jeszcze na 'Niewidzialną wystawę'.

Odwiedziłam:
Okame - to był najlepszy sklep, duży wybór i ciekawe kroje, niektóre ubrania były naprawdę bardzo ładne, dobrze wykonane, a pani sprzedawczyni była bardzo miła. Głównie były tam polskie marki.

9 miesięcy - zupełnie tego sklepu nie polecam, może i był tam duży wybór bielizny ciążowej i dla mam karmiących, ale ubrania to był jakiś koszmar. Okropne fasony, praktycznie wszystkie ubrania to były takie brzydkie, stereotypowe ubrania dla ciężarówek - niekształtne i w burych kolorach.

Happy Mum -  ten sklep, co prawda mamy i w Łodzi, ale pomyślałam sobie, że może w Warszawie będzie większy wybór - i miałam rację, był większy wybór, poprzymierzałam sobie trochę sukienek i moja sukienka śłubna była również z tego sklepu.


Podsumowując - raczej nie warto wybierać się specjalnie do Warszawy po ubrania ciążowe, bo nie ma za dużego wyboru, chyba lepiej jednak pobuszować w internecie i sobie coś znaleźć. Tylko z sukienką ślubną może być problem, bo jednak chciałoby się aby wszystko ładnie było dopasowane i dobrze leżało. Zdecydowanie najładniejsze sukienki ma Happy Mum - są ładne, dobrze uszyte i z fajnych materiałów, jest bardzo duży wybór i są bardzo eleganckie. Ja w mojej czułam się świetnie :).

Oto ona:

(happymum.pl)