Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem



Ruszyliśmy na szlak! Dzisiaj przeszliśmy 9.7 km na szlaku w górach Anaga. I ja padam :).

Góry są przepiękne – zielone, częściowo pokryte mrocznym lasem laurowym, który jest naprawdę niesamowity.

Szlak jest w miarę prosty – praktycznie cały czas idzie się w dół, jest tylko kilka odcinków pod górę.

Polecam dobre buty, droga jest mocno kamienista i kamienie często obsuwały mi się spod nóg i ja zaliczyłam parę upadków. 

Cała droga zajęła nam ok. 3.5h, z dwoma przystankami.

Marcel spisał się świetnie, Łukasz całą drogę niósł go w nosidle, dopiero gdzieś tak około 8-go kilometra Mały zaczął się buntować, że chce do mami, ale został spacyfikowany lizakiem i dokończyliśmy trasę.

Szlak ten naprawdę polecam, widoki są przepiękne, a droga relatywnie łatwa.

Dobra rada: ubierzcie się bardzo ciepło, bo na starcie jest naprawdę zimno, potem było gorąco, ale w Cruz del Carmen dobrze nas przewiało.

No to trochę fotek teraz, pozdrawiamy!











Wiem, że znów długo się nie odzywałam, ale trochę zmian u nas nastąpiło, przeprowadziliśmy się i w związku z tym zupełnie nie miałam kiedy pisać.

Powód naszej przeprowadzki był taki, że poproszono nas o zmianę pokoju ze względu na to, że pan domu nie może spać od godziny ósmej, bo Marcel jest za głośny. Tak więc, wylądowaliśmy w pokoju, który był dwukrotnie mniejszy, miał okno na ulicę (hałas dzień i noc), a na dodatek w celu wyciszenia, okna zasłonięte były gąbką, cały czas było tam ciemno jak w grobowcu. Czuliśmy się tam okropnie, zadecydowaliśmy więc, że pora poszukać czegoś innego. Tak z dnia na dzień nie było to takie najłatwiejsze, ale udało nam się znaleźć miły apartament w małej miejscowości o nazwie La Victoria. Budynek znajduje się przy małej uliczce, zaraz obok jest park z bardzo fajnym placem zabaw, a mieszkanie wynajmujemy od przemiłego Hiszpana – Emilio.
Niestety nie ma tu widoku oceanu, czego bardzo będzie mi brakować, nie ma też dachu na którym można się bawić, no i Marcel będzie tęsknił za Anną i Olem, dzieci chyba się na nas zresztą obraziły, bo nawet się pożegnać  nie chciały. Ale nie można mieć wszystkiego :).

Wczoraj więc, załadowani jak Cyganie, przeprowadzaliśmy się. Najpierw jechaliśmy do Puerto de la Cruz, a stamtąd następnym autobusem do La Victorii. No i w La Victorii – niespodzianka. Wypakowujemy nasze bagaże (we wszystkich autobusach nawet wózki trzeba pakować do luku bagażowego), a tu brakuje jednego plecaka, pytam Łukasza, on sprawdza raz jeszcze w luku, w autobusie, jeszcze raz w luku i autobusie, no nie ma. Autobus odjechał, my przerażeni, w plecaku był mój komputer, aparat, paszporty, portfel ze wszystkimi kartami, telefon, no wszystkie ważne rzeczy prócz pieniędzy. Stwierdziliśmy, że plecak na pewno został na przystanku autobusowym w Puerto, Łukasz pojechał tam, a ja poszłam ze wszystkimi pakunkami i Marcelem spotkać się z naszym nowym gospodarzem. Gdy się spotkaliśmy, od razu spytałam Emilio czy ma samochód, wyjaśniłam mu sytuację i pojechaliśmy na poszukiwanie plecaka (Łukasza niestety nie było już na przystanku). W samochodzie cały czas miałam nadzieję, że plecak będzie na mnie spokojnie czekał i jakże niemile się rozczarowałam gdy na miejscu nie było ani śladu po zgubie. Obeszłam wszystkie kafeterie, punkt informacji, stację kontroli ruchu, nic. Po chwili pojawił się Łukasz i wtedy się porządnie rozbeczałam. On jeszcze raz wszystko obszedł i oczywiście bezskutecznie. Emilio zaczął nas pocieszać, że to tylko kasa, że jesteśmy zdrowi i z tego powinniśmy się cieszyć. To prawda, ale niemiło tak zgubić plecak ze wszystkim co ważne. Emilio zaproponował też, abyśmy pojechali na policję zgłosić zgubę dokumentów. Tak też zrobiliśmy.

Na policji nikt niestety nie mówił po angielsku, dostałam numer na infolinię, gdzie mogłam złożyć doniesienie i za dwa dni miałabym przyjechać do Puerto podpisać raport. Emilio jednak zaproponował, że może tłumaczyć, więc przystałam na to, a policjant wysłał Łukasza to innego komisariatu, gdzie mają biuro rzeczy znalezionych. 

Siedzieliśmy z Emilio w poczekalni, on nadal próbował mnie pocieszyć, ja już trochę się uspokoiłam. Przyszła nasza kolej, weszliśmy do pokoju, policjant (ale przystojniak!!!) wyjął dokumenty, Emilio zaczął mówić, policjant popatrzył na nas, wyszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił z moim plecakiem!!!!!!!! Nie mogłam w to uwierzyć, plecak z całą zawartością leżał przede mną! I co się okazało? Plecak wypadł(!) z autobusu i jakaś dobra dusza znalazła go na drodze i przywiozła na komisariat. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Dobra dusza ma na imię Ruiz i zostawiła swój numer telefonu, więc mamy zamiar dzisiaj do niego zadzwonić.
Zrelaksowani wróciliśmy do domu, niezmiernie wdzięczni, że Emilio tak nam pomógł, chcieliśmy mu zapłacić chociaż za paliwo, to prawie się na nas obraził.

I tak wykończeni tymi emocjami usnęliśmy jak trusie. Jak ja się cieszę, że to wszystko się dobrze skończyło! :)


W dzisiejszym wpisie trochę się cofnę w czasie, wiem, że wpisu o La Lagunie i naszych pierwszych dniach na Teneryfie jeszcze nie było, ale niedługo to nadrobię :).

Po La Lagunie przeniosłam się z Marcelkiem na tydzień do Puerto, gdzie korzystałam z gościnności Haralda z couchsurfingu. Mieszkaliśmy u niego przez 6 dni, a ostatnią, wigilijną noc spędziliśmy w Hotelu Puerto Azul (hotel może być, 30 euro za noc za jedynkę, za dwójkę 40 euro, hotel znajduje się na Calle del Lomo 24 i mają darmowe wi-fi - http://www.puerto-azul.com/en/index.php)

W Puerto jest super, bardzo lubię to miasto, chociaż jest na maksa turystyczne, wręcz wypełnione starymi Niemiaszkami, a teraz dodatkowo jeszcze Finami. Nigdy w Finlandii nie widziałam tylu Finów w jednym miejscu co tutaj :).

W każdym bądź razie, na wakacje z dzieckiem nadaje się idealnie, jest tu wszystko, no prawie wszystko (porządny figloraj by się przydał), czego mama z dzieckiem może potrzebować. Tak więc jest i fajny plac zabaw w centrum, plaża, niedaleko plaży kolejny plac zabaw. Wszyscy są bardzo przyjaźni i absolutne uwielbiają dzieci, ciągle nas ktoś zaczepia, co jest bardzo miłe.

Ścisłe centrum można z łatwością przejść na piechotę, a na dalsze przejażdżki to albo autobus, albo jak jest więcej niż jedna osoba, to opłaca się jeździć taksówkami, są naprawdę tanie, zazwyczaj nie płaci się więcej niż 5 euro.

Odnośnie figloraju – to nawet znalazłam jeden, ale zupełnie go nie polecam, był okropny, naprawdę, w takim miejscu nigdy nie zostawiłabym dziecka. Sprzęty w środku były popsute i pozarywane, a dodatkowo 3 euro za godzinę sobie tam liczą.

To może na dziś koniec z Puerto, dzisiaj będzie więcej zdjęć :).

Ps. Jeszcze taka informacja na temat internetu: bezpłatnie można go używać w każdej bibliotece, nie trzeba absolutnie nic robić, wchodzi się i siada do komputera.

 nasz ulubiony plac zabaw w Puerto

 fontanna koło placu zabaw, Marcel gania wokół niej gołębie













 w oddali widać naszą ulubioną górę :)

 to się nazywa sałatka z awokado

 tutaj też uświadczycie klimatu świątecznego

 plac zabaw koło plaży





Nasze miejsce pobytu trochę się zmieniło:

Tuż przed moim przyjazdem tutaj, dostałam maila od Lisy (która nas tu gości), że mają pewnego rodzaju problemy prawne z właścicielami finki (to taka właśnie mała farma), którą wynajmują i muszą się z niej wynieść. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyzna, który im tę finkę wynajął, umarł – i teraz jego spadkobiercy chcą jak najszybciej odebrać spadek. W związku z tym, musieli wynająć inny dom i tam się przenieść. Oczywiście w tym domu czekał na nas pokój. Jedyną niedogodnością nowego miejsca jest to, że budynek ten znajduje się przy bardzo ruchliwej ulicy, ale na szczęście bardzo blisko przystanku autobusowego, więc łatwo wybierać się na wycieczki.

Dom jest duży, ma 6 pokoi, dwie łazienki, dużą kuchnię, taras, który jest równocześnie dachem i dzieci uwielbiają tam siedzieć i takie tylne podwórko, gdzie można pograć w piłkę. Jest tu wspaniały widok – z jednej strony na górę Teide a z drugiej na bezkresny ocean, tutaj zresztą, gdzie się nie pojedzie, to cały czas ten ocean widać i to jest tak niesamowicie piękne i kojące.


 widok na El Teide

 a tu ocean

 nasz domowy plac zabaw

 dzieciaki

W tym domu mieszkamy z Marcelkiem z niemiecką rodziną: Lisą i Kajem, oraz dwójką dzieci Lisy – pięcioletnią Anną oraz sześcioletnim Olem. Dzieciaki często się razem bawią i razem psocą, co czasem umila czas, a czasem mam ochotę ich pomordować J.
Nie mam tu niestety Internetu, chodziłam po wszystkich okolicznych barach i restauracjach i tylko w jednym mają wi-fi, ale nie łapię tu niestety sygnału. No i jestem w związku z tym na internetowym odwyku.
Nasza okolica, to w jedną stronę Santo Domingo, bardzo mała miejscowość, taka większa wieś. Bardzo przyjemna, no i mają fajny plac zabaw koło kościoła, z widokiem na ocean. Chociaż Marcel i tak woli latać po okolicznych schodach. Zaś w drugą stronę do miasta daleko, ale po drodze jest pełno barów i mały plac zabaw. Więc jak Marcel mi wariuje, to biorę go na przechadzkę albo w lewo albo w prawo :).
Jest nam tutaj dobrze, chociaż strasznie za Łukaszem tęsknię no i ta rodzina u której mieszkam nie jest jakaś super towarzyska, więc czasem nawet nie ma z kim pogadać. Niemniej jednak, mam tyle biegania za Marcelem, że wieczorami po prostu padam na twarz, trochę czytam i o 21:15 już śpię :).
Codziennie z Marcelem gdzieś jeździmy, najczęściej do Icod, bo tam najbliżej, no i nasz ulubiony figloraj jest.
Pogodę mamy bardzo dobrą, padało tylko raz – w Wigilię. Dzisiaj, 1-go stycznia, jest trochę chłodniej, bo słońce za chmurami, ale chłodniej tutaj oznacza 18 stopni :) 

.
 taki tam przystanek :)
 widoczek z placu zabaw w Santo Domingo

Pozdrawiamy!