Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Jak ten czas szybko leci. Nie mogę uwierzyć, że to już równo 5 tygodni minęło. Przecież ostatnio siedziałam na kanapie z wielkim brzuchem i narzekałam, że już, NATYCHMIAST chcę urodzić :).

Jest dobrze. Roma jest przecudowna, śpi pięknie, jest cierpliwa i wyrozumiała. Dzięki temu jakoś sobie radzę - bo od 8 dni jestem z dziećmi sama. Strasznie się tego bałam i początkowo wręcz miałam ogromnego doła, ale czas leci, a my jakoś dajemy radę :).

Marcelek jak to Marcelek, jak zawsze potrzebuje 150% uwagi, ale uważam, że się super zachowuje. Jest naprawdę troskliwy w stosunku do siostry, reaguje na każdy jej płacz, ciągle ją przytula, głaszcze i całuje. I budzi - doprowadza mnie to do szału. Co ona uśnie, to on wchodzi to sypialni i się wydziera, a ja się wkuuuuuuurzam na maksa, bo ona oczywiście się budzi. Na szczęście jest już przyzwyczajona do braciszka, nie płacze i się nie boi.
Ja mam czasem dosyć, mam ochotę wyjść, pójść do kina, lumpeksu, na kawę. Dosyć często się również irytuję niestety na Marcelka, gdy słyszę cały dzień: pocitaj, pobuduj ze mną domek, pobaw się, polataj samolotem, do mamusi, itd itp, mam ochotę uciec wtedy. A na dodatek zawsze po takiej akcji-irytacji wkurzam się na siebie, że nie powinnam się irytować, bo to przecież małe dziecko i po prostu chce uwagi, więc wpadam w takie błędne koło. Dobrze, że ostatnio odwiedzała nas trochę częściej moja najmłodsza siostra, bo Marcel ją uwielbia i świetnie się razem bawią. Dzięki Basiu!!!




Na razie z dziećmi  na spacerku sama byłam raz i nie było źle, tyle tylko, że Marcelek się mocno zmęczył - pod koniec spaceru siadał na chodniku, kładł się na ziemi, a ja nie miałam mu jak pomóc. Zamówiłam więc dostawkę do wózka, ma dojść poniedziałek-wtorek i jestem bardzo ciekawa jak się u nas sprawdzi.

Święta były nudne i takie nieświąteczne, nawet nie chce mi się o nich za bardzo pisać. Najważniejsze, że dzieci zadowolone. W przyszłym roku to chciałabym do jakiejś leśniczówki w góry pojechać, może się uda? :)

Zaczęłam czytać 'Dzieci w Paryżu nie grymaszą' i muszę napisać, że bardzo podoba mi się ta książka. Przeczytałam dopiero 100 stron, ale ciekawe spostrzeżenia są w niej zawarte na temat dzieci i generalnie napisana jest fajnym, lekkim językiem.

A skończyłam  czytać 'Obscenariusz' Kuczoka i wielkie wow. Zresztą Kuczok pisze genialne książki, jest mistrzem słowa, jego 'Spiski tatrzańskie' są cudowne, a 'Obscenariusz', no cóż, trochę obsceniczny ale mocno zachęcam do lektury.

Pozdrawiam wszystkich gorąco! :)

Ps. Podanie o paszport dla Romy złożone (zdjęcie się w końcu udało zrobić), bilety do Berlina skąd odlatujemy do Lizbony kupione, mieszkanie w Lizbonie zarezerwowane, nie doczekam się chyba :))). To już niecały miesiąc nam został, juhuuuuuuuuuuu.

Lizbona
http://www.mojeopinie.pl/img/zoom0/lizbona_09.jpg

Lizbona
fot. JupiterImages/Est News


I jeden dzień :).

Jak to szybko wszystko leci, aż trudno mi w to uwierzyć, jeszcze niedawno na brzuch narzekałąm i Romę do wyjścia namawiałam, a teraz już tyle czasu za nami razem :).

Roma waży już 4800g, czyli od wyjści ze szpitala aż 900g przybrała. Nie powiem, poczułam dumę, że to ja, własną piersią ją tak wykarmiłam. Maleńka jest urocza, cudowna i w ogóle jesteśmy w niej na maksa zakochani. Na razie jest bardzo spokojna, bardzo dużo śpi, w ogóle nie płacze. W nocy bardziej się wysypiam niż w czasie ciąży - koniec z bezsennością, a Roma je tak co 4, czasem co 5 godzin, więc można się trochę zdrzemnąć. No i dzisiaj - niespodzianka - pierwsze świadome uśmiechy (wiem, wiem, że wszystkie poradniki podają, że to tak dopiero od 4 bądź 5 tygodnia, ale sprawdzilam to dzisiaj parę razy i jestem pewna - reaguje na mój głos i się uśmiecha!!!).

Marcel już lepiej, nie ma histerii, ale słuchać i tak nic a nic nie chce, ale to chyba normalne zachowania każdego 2,5 latka. Nadal bardzo kocha Romę, ciągle chce ją przytulać i całować i bardzo empatycznie reaguje na każdy jej płacz - idź mamo, weź dzidzię, bo płacze.

Na spacerku z Malutką byliśmy tylko 2 razy, pogoda nie dopisuje i trochę mnie to dołuje. Marcel, urodzony w maju, w tym wieku to już był na bardzo wielu spacerach.

Próbowaliśmy zrobić Romie zdjęcie do paszportu, ale oczu nie chciała nam otworzyć i mamy problem - Łukasz w piątek wyjeżdża i do tego czasu musimy się z tym uporać, bo jak wróci to już nie zdąrzymy paszportu do wyjazdu wyrobić.

Moja gospodarka hormonalna jest jeszcze mocno rozregulowana - byłam dzisiaj z synkiem w kinie na 'Samolotach' i popłakałam się 3 razy, a śmiałam się najgłośniej w kinie, siostra prawie ze wstydu zeszła ;))).

Miałam też trochę dołków przez te trzy tygodnie, baby blues i mnie dopadł. Na szczęście zaczęłam wychodzić trochę do ludzi, ludzie też zaczęli do mnie przychodzić i już mi się lepiej zrobiło.

Prezenty już prawie wszystkie skompletowane, teraz tylko czeka mnie pakowanie :). No i siostra moja już w czwartek przyjeżdża, chyba się nie doczekam :)))))))))))))).

Mój Mąż już zaraz wyjeżdża, nie będzie go ani w Święta, ani na Sylwestra, smutno trochę, ale co zrobić. Całe szczęście, że mogliśmy być tak długo wszyscy razem, coś za coś. Na szczęście trochę będzie się teraz działo, to i czas szybciej zleci. A potem już chwila i Portugalio witamy!!!! :)))

 Kolorowych snów!!! Pozdrawiamy!!!




Tak się już zbieram do napisania tego posta od paru dni. W końcu dzisiaj trochę ładniejsza pogoda, to i pisać się bardziej chce :).

Urodziłam córeczkę - totalna niespodzianka. Taka, że Mężowi mojemu to położna dwukrotnie pokazywała zanim uwierzył :). Roma przyszła na świat 23 listopada o 15:05, 8 dni po terminie. Była bardzo duża - 4170g i 57cm. Urodziłam naturalnie mimo małych przeciwności losu, ale o tym może w innym poście :).

Mała jest absolutnie cudowna, śliczna, urocza, na razie tylko je, śpi i robi kupkę/siusiu. Póki co nie wiemy co to jej płacz, nawet jak jest bardzo głodna (przesypia 4/5h w ciągu) to nie płacze, tylko tak miauczy jak koteczek. Ja mam tylko nadzieję, że kolki się nie pojawią, bo słyszałam i czytałam, że pojawiają się najczęściej koło 3 tygodnia, trzymajcie kciuki :).

Dzisiaj mieliśmy pierwsze werandowanie, trudno powiedzieć czy jej się podobało, nie płakała, więc może tak.

Karmimy się piersią i jest super - uwielbiam tę bliskość. Co prawda trochę mnie poraniła i każde karmienie na razie to ból, ale wiem, że niedługo to minie.

Na razie mój mąż jest cały czas z  nami i tak prawdopodobnie będzie jeszcze przez dwa tygodnie i jest mi niesamowitą pomocą. Ataki paniki ogarniają mnie gdy pomyślę, że mam z moja dwójeczką zostać sama, gdyż...

Marcelek niestety tak dobrze całej sytuacji nie znosi.
Co prawda do Romy jest nastawiony bardzo pozytywnie - ciągle do niej podchodzi, całuje ją, przytula, jak tylko płacze, to każe nam ją wziąć (tatusiu weź Romę, tak płacze bidulka :), ale on sam, emocjonalnie, bardzo źle to wszystko znosi. Wpada w ataki histerii, jest bardzo niegrzeczny - ciągle nas testuje, próbuje każdą naszą granicę, czasami już naprawdę nie wiemy co robić, a zazwyczaj każda histeria kończy się łkaniem: mamusia, moja mamusia, bądź: to mój tatuś, on wrócił z pracy do mnie i nam się serce kraje, wielkie przytulanie, a za chwilkę bicie, gryzienie, histeria znowu, wyganaia nas z domu: idź sobie do parku. Oj ciężko jest. Mam nadzieję, że wkrótce się Marcelek oswoi z całą sytuacją, na razie cierpliwości dużo nam potrzeba :)))). Dobrze, że Roma taka spokojna i daje nam się w nocy wysypiać (serio wysypiać - śpię o niebo lepiej niż przez ostatnie miesiące ciąży:).

I tak to wygląda :). Teraz tylko byle do Świąt i trzeba wiosny wyglądać, taaaaaaaaaak mi słonka brakuje :).
A tutaj kilka zdjęć Romy.
Pozdrawiamy!!!

Zdjęcie




Wow, ale właśnie na super piosenkę trafiłam, polecam:

Asaf avidan maybe you are

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w bardzo ciekawym wydarzeniu - Restaurant Day.
Dzidziuś się nie spieszy, to sobie przynajmniej trochę pojadłam :))).

Restaurant Day odbywa się cztery razy do roku i polega on na tym, że w tym dniu każdy może sobie otworzyć swoją własną 'restaurację' - może ona się znajdować na podwórku, w parku, mieszkaniu, magazynie - liczy się pomysł i oryginalność.

My wczoraj byliśmy pierwszy raz na tym wydarzeniu, w Łodzi otworzyło się 8 punktów, my odwiedziliśmy 4, bo piąty punkt na naszej liście był już niestety zamknięty.

To co mi się strasznie podobało w odwiedzaniu tych punktów, to to, że były to miejsca w Łodzi, o któych nigdy nie słyszałam, a naprawdę warto było do nich zajrzeć. Fajne miejsca, fajni ludzie, smaczne, domowe jedzenie - czego chcieć więcej? :)

Nie mogę doczekać się kolejnej edycji. Jeśli ktoś zainteresowany, to może poczytać sobie tutaj o całym pomyśle.
A tu proszę, trochę zdjęć:














 Talerz rozmaitości

 Marcelowi nie smakowały frytki z brukwi



 U nas już 3 dni po terminie, chodzę co drugi dzień na ktg, doświadczam codziennie skurczy przepowiadających, ciało się przygotowuje.
Trochę wyluzowałam i już się tak nie niecierpliwię, wiem, że moje dziecko spotka się z nami, kiedy będzie na to gotowe.
Odkopałam naszą chustę elastyczną i trochę poćwiczyłam na lalce, tylko oczywiście brzuszek przeszkadza, ale chyba damy radę :).
Staram się  sporo spacerować - wczoraj na restaurant day przeszłam dobrych parę kilometrów.
Spełniam swoje zachcianki smakowe, takie jak: pasztetowa z ogórkiem kiszonym, pierogi ruskie i Michałki orzechowe, do zestawu brakuje mi tylko sushi, ale to sobie daruję na razie - już tyle wytrzymałam, że nie ma co ryzykować :). Za to jak tylko urodzę i trochę się ogarnę, to biegnę na masaż tajski! I nic mnie nie powstrzyma :))).
Marcel dzisiaj śpiewał dzidziusiowi 'Jaworowi ludzie' i też już bardzo chce zobaczyć maluszka. Ciągle przytula się do brzuszka, a każdego ranka z brzuszkiem się wita.
Bezsenność nadal doskwiera, ale znalazłam nowy serial - Grey's Anatomy, więc wypełniam puste godziny. Na szczęście nie jest on tak wciągający jak Dexter więc skończyło się kompulsywne oglądanie.
I cieszę się na Święta, wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale przyjeżdża moja siostra z Francji, nie mogę się doczekać pierwszego śniegu, kupowania prezentów, robienia ciasteczek z Marcelkiem, jak tak sobie myślę o tych  Świętach to mi się ciepło robi na serduszku.

Pozdrawiamy!!! :)



Czy ja już pisałam, że mam dosyć ciąży i chcę urodzić, już, natychmiast, TERAZ!!!?

Żartuję, wiem, że pisałam i to oczywiście prawda ale chciałam sobie zrobić małe podsumowanie.

A więc:

- tą ciążę znoszę bardzo podobnie jak pierwszą, przytyłam jednak mniej i generalnie czuję się bardziej 'fit', ale to chyba sprawka mojego ruchliwego synka :)
- cierpię na okropną bezsenność, usypiam koło 22 (po uprzednim godzinnym kręceniu się) i budzę się ok 3:30 i nie mogę usnąć do 5 lub 6.  Koszmar. i tak to już jest od trzech miesięcy - i to jest chyba najbardziej irytujący aspekt ciąży.
- jakąś niesamowitą przyjemność zaczęło mi sprawiać mycie zębów. wiem, to dziwne, ale jest mi tak dobrze jak czuję miętową pastę elmex, a potem szoruję sobie zęby, suuuuuuuper :).
- mam ogromną ochotę na słodycze, a już Michałki to u mnie nr 1. Podobnie jest ze wszystkimi warzywami i owocami. Z kolei nie mam za bardzo ochoty na mięso, praktycznie w ogóle go nie potrzebuję. I odkryłam o sobie kolejną prawdę - nie znoszę kaszy jaglanej ;))))).
- to co uwielbiam w ciąży, to ruchy dzidziusia - jest to dla mnie niesamowite, uwielbiam gdy się rusza, rozpycha, kopie, ma czkawkę i daje znać, że jest
- na szczęście należę to tych szczęściar co nie odczuwają za dużo dolegliwości ciążowych - nie mam żylaków, na początku miałam tylko mdłości, bez żadnych wymiotów i raz przez tydzien bolały mnie plecy na wysokości łopatki, rozstępy również pojawiły się tylko w jednym miejscu na brzuchu - i to dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.
- okropnie się męczę, wejście pod górkę to nie dla mnie, ba, czasami siedzę i jestem zmęczona :)
- męczy mnie stagnacja i chwilowy brak możliwości na ukierunkowanie mojej energii, nie mogę doczekać się wyjazdu do Lizbony

Spakowana już jestem, prawie wszystkie rzeczy dla dzidziusia już są, czekamy tylko na dostarczenie stacji kąpielowej.
Łukasz już jest, więc jest super :).
Termin mam na czwartek, jutro mam trzecie KTG.
Dextera skończyłam i moje życie stało się puste ;)))).
Zastanawiamy się co zrobić ze szczepionkami i mamy trochę mętlik w głowie. Na razie zdecydowaliśmy się na nie szczepienie przeciwko WZW B.
Zastanawiam się też na wózkiem - a raczej nad rezygnacją z niego na rzecz chusty - zastanawiam się tylko czy sprawdzi mi się ona w zimie. No i chyba będę musiałą zainwestować w kurtkę wielką co by mi się dzidziuś pod nią zmieścił, ale na pewno będzie taniej niż wózek :))).

I to by było na tyle moich dzisiejszych przemyśleń.
Pozdrawiamy WAS!!!!


Skoro sezon na dynię wciąż trwa, postanowiłam się podzielić z Wami moim ulubionym przepisem na to warzywo. Robi się łatwo, miło i przyjemnie, a smakuje wybornie.

Przepis pochodzi z książki Yotam Ottolenghi 'Plenty'

Składniki - przystawka dla 4 osób:

- 700g dyni ze skórką
- 50g tartego parmezanu
- 20g bułki tartej
- 6 łyżek posiekanej pietruszki
- 2.5 łyżki posiekanego tymianku
- starta skórka z 2 cytryn - moim zdaniem z jednej absoultnie wystarczy
- 2 zgniecione w prasce ząbki czosnku
- 60ml oliwy z oliwek
- 120g kwaśnej śmietany
- 1 łyżka posiekanego koperku
- sól i pieprz

Przygotowanie:

Nagrzać piekarnik do 190stopni.
Pokroić dynię na plasterki i  ułożyć na blaszce na papierze do pieczenia.

Przygotować posypkę:

Wymieszać w misce parmezan, bułkę tartą, pietruszkę, tymianek, połowę skórki z cytryny, czosnek, dodać trochę soli - nie za dużo bo parmezan już sam w sobie jest słony.

Wysmarować dynię oliwą i pokryć każdy plasterek grubą warstwą posypki.

Piec 30min, po tym czasie sprawdzić nożem czy dynia jest miękka. Jeśli posypka zacznie za bardzo brązowieć, można przykryć dynię folią aluminiową.

Podawać ze śmietaną wymieszaną z koperkiem, solą i pieprzem.

Naprawdę pycha!!! :)))



A ja nadal oczekuję Maluszka, na szczęście już Mąż mój wrócił więc możemy rodzić :))).
Dzisiaj Marcelek będzie u Babci na noc, więc będziemy mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Ale suuuuuuuuper!!!!!!!!!!!



Uhuhuhu, ale bym już urodziła.

 Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).

Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).

Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.

Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).

Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!