Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Przedostatniego dnia naszych mini wakacji wybraliśmy się do Międzyzdrojów. Miasteczko to musiało być kiedyś bardzo ładne i jak się dobrze rozejrzeć to można dostrzec jeszcze blask pięknych przedwojennych pałacyków i pensjonatów. Niestety, to co dzieje się tam teraz to jakiś koszmar. Jak wszędzie w Polsce, każdy sobie stawia tam taki dom jak mu pasuje, bez żadnego przemyślenia, czy może pasuje tutaj akurat. Całe miasteczko sprawia bardzo chaotyczne i niezbyt przyjemne wrażenie. Do tego tabuny ludzi, przeludniona plaża, okropne molo, które po środku zastawione jest budami z różnymi sokami, zapiekankami i płynami do czyszczenia okularów i wieczny odpust w części bulwarowej. MASAKRA - nie polecam tego miejsca, zwłaszcza z dziećmi, bo wrócicie do domu z toną sprzedawanego tam badziewia. Szybko stamtąd uciekliśmy, ale przed ucieczką zajrzeliśmy do informacji PTTK, a tam przemiła pani poinformowała nas co faktycznie warto zwiedzić w okolicy.

Udaliśmy się więc do Wolińskiego PN, nad Jezioro Turkusowe.
Na szczęście dla nas, nasi rodacy wciąż preferują smażing na plaży nad aktywny wypoczynek, więc nie było tam prawie nikogo :).

Jezioro można sobie obejść dookoła, przyjemna, łatwa trasa prowadząca przez las. My dodatkowo zrobiliśmy również szlak, który prowadził na Wzgórze Zielonka  (również polecony przez panią z PTTK). I naprawdę polecam, zwłaszcza w bardzo upalne dni - las daje niesamowitą ulgę i ochłodę. Trasę tą pokonaliśmy z wózkiem - a mamy Maclarena, więc nie jest to na pewno wózek na wertepy, ale dał radę bez problemu. Jedyne co może być problemem, to są schody - pojawiają się kilka razy, najwięcej w końcowym odcinku trasy. Na początku Łukasz przenosił wózek, a pod koniec zostawiliśmy go po prostu.
Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy w te rejony, bo było naprawdę super :).


















Witajcie Kochani!
Ostatnio mało czasu na pisanie, w końcu rozpoczęłam prace.
Praca jak to praca - po rocznej przerwie znów trzeba się przyzwyczaić do jakichś ram czasowych w których się trzeba wyrobić :).
Rozpoczęłam prace - obsługa klientów różnych marek modowych. Praca przyjemna póki co, klienci trochę inni niż w poprzedniej pracy, mili współpracownicy.  No i w końcu mam prace, trochę już się martwiłam, ale na szczęście się udało. Łukasz przechodzi na tacierzyński, wiec wszyscy się z tego bardzo cieszymy.
Przez pierwszy tydzień pracuje po 8.5h, ponieważ mamy trening, ale już od przyszłego tygodnia przechodzę na 6h. I tak bardzo jestem wdzięczna losowi za ten luksus! W tym tygodniu, ze wzgledu na dojazdy (45min w jedna stronę) nie bylo mnie w domu az 10h! Koszmar! Ja naprawdę nie wiem, jak ludzie tak żyją i funkcjonują! Wychodziłam z domu o 8, wracałam po 18, wykończona. A maluchy tęskniły - trzeba sie zajac, obiad trzeba ugotować, a gdzie sprzątanie, czas dla męża? (o czas dla siebie nie pytam, bo ze wzgledu na dlugi czas spędzany w metrze, czasu dla siebie mam co niemiara - prawie kończę baaaardzo gruba ksiazke!!! nie zdarzyło się to już bardzo długo ;)). Łukasz radzi sobie niesamowicie, naprawdę, o nic nie muszę sie martwic. Ale dzieci są przyzwyczajone do mojej obecności i Romcia jak mnie widzi po takiej długiej rozłące, to wpros wpada w moje ramiona, a Marcelek dzisiaj miał potężny kryzys - nie idz do pracy, po co idziesz, zostań z nami. No i trochę ciezko mi bylo.
Niemniej jednak od poniedzialku zmiana, wiec powinno byc lepiej :).
Berlin caly czas zachwycający, okolice rowniez takie sie wydaja. Obecnie polujemy na jakąś używaną przyczepke do roweru, co bysmy mogli sobie na wycieczki jeździć. Niestety drogie to cholerstwo, a paradoksalnie mimo, ze to niemiecki wyrob, to w Polsce jest tanszy :).
Pozdrawiamy serdecznie!!!

A tak się bawią moje dzieci, jak mama jest w pracy :). W końcu mamy balkon!!! :)



W poprzednim wpisie opisałam już Stepnicę, więc tutaj tylko trochę zdjęć będzie.
My już oczywiście w Berlinie, ale takich fajnych wakacji dawno nie mieliśmy, więc powspominać miło.
Zahaczyliśmy jeszcze o Międzyzdroje i Woliński Park Narodowy, ale to materiał na kolejny wpis :).
U nas jest dzisiaj piękna pogoda, czekamy tylko aż się Romcia obudzi i jedziemy zwiedzać kolejny park.
Udanej niedzieli!!!

 Bo smażalnia musi być :)


Juki przyczajał się na loda Marcelka
Marcel piratem

 
 Tawerna Panorama

 Pyszne rybki


 Stepnicka plaża



 Droga św. Jakuba

 Śliczny detal na stodole

 Zabytkowy kościółek


Selfie :)

Bardzo niespodziewanie udało nam się wyjechać na małe wakacje :).
Od pewnego czasu marzyło mi się aby odwiedzić Szczecin, a nigdy nie byłam nawet w okolicy. Północno - zachodnia część Polski jest dla mnie zupełnie nieznana. Łukasz śmiał się ze mnie, bowiem odkąd było pewne, że przenosimy się do Berlina, często powtarzałam, że 'tak się cieszę, że będziemy mieszkać w Berlinie, bo odwiedzę wtedy Szczecin'.
I udało się w końcu! Początkowo planowaliśmy pojechać stąd do Gdyni, aby odwiedzić moich dziadków, ale, ale... we wtorek byłam na rozmowie o pracę i nawet mnie przyjęli - rozpoczynam nowy etap w moim życiu prawdopodobnie w sobotę - szkoleniem. Piszę prawdopodobnie, bo umowy jeszcze nie podpisałam, będę na 100% pewna jak papier będzie w ręku :). W związku z tym odpuściliśmy sobie niestety odwiedziny w Gdyni - za dużo kilometrów, za mało czasu i za gorąco dla Maluchów.
Niemniej jednak postanowiliśmy trochę pojeździć po okolicy. Szczecin jest naprawdę ładnym miastem, ale no właśnie - miastem, czyli dla Marcela żadna frajda. Łukasz bardzo chciał odwiedzić wyspę Wolin i Woliński Park Narodowy, udaliśmy się więc w tym kierunku. Bez noclegu, w środku sezonu - na szczęście udało nam się znaleźć w miarę przyjemną kwaterę - w Sepnicy, przy samej plaży, nad Zalewem Szczecińskim.
Marcel jest przeszczęśliwy - woda i piasek, to ostatnio jego żywioł. Pluska się - wielkim plusem tutaj jest to, że pas płycizny jest bardzo szeroki, więc nie ma żadnej obawy, że Marcelek zrobi krok za dużo i będzie za głęboko - tu po prostu nie ma takiej możliwości.
Romcia trochę się nudzi i próbuje zjeść cały piasek z plaży.
Co do samej miejscowości, to znajduje się tutaj bardzo ładny kościół oraz prześliczny pałacyk, który ma 150 lat, a w którym teraz znajduje się tawerna, gdzie podają przepyszną rybę i pracuje straaaasznie miły kelner.
Bardzo się cieszę, że tu jesteśmy, odpoczywamy niesamowicie, zrobiliśmy sobie takie prawdziwie wakacje!
Pozdrawiamy!!! :))))















Już prawie 3 tygodnie mijają naszej emigracji, czas na małe podsumowanie, takie tam luźne spostrzeżenia, uwagi, zdjęcia. Ku pamięci mojej.

1. Berlin
Niesamowite miasto, w którym czuję się świetnie. Póki co, nie wychylam nosa za bardzo poza Prenzlauer Berg, gdzie mieszkamy lecz codziennie odkrywam coś nowego, coś ciekawego. Często są to nowe, poukrywane place zabaw. Jestem nimi zachwycona, trochę podróżujemy, ale takich placów jak tutaj to chyba nigdzie nie ma. W większości są z drewna, co już na wejściu daje takie przyjemne uczucie. Każdy plac zabaw jest przemyślany. Nie ma miejsca na zapchaj dziury - one wszystkie są takie kreatywne, rozwijające, dziecko często musi się zastanowić nad urządzeniem, jak do niego podejść, jak się pobawić. No i woda, prawie na każdym placu zabaw jest miejsce z małą pompą do zabawy z wodą. Nie muszę chyba pisać, że tam gromadzi się zawsze najwięcej dzieci :).





2. Niemieckie rodzicielstwo
Uwielbiam obserwować ludzi, a że dużo czasu spędzamy na dworzu, a w szczególności na placach zabaw, mogę do woli obserwować rodziców z dziećmi. I nasuwa mi się taka myśl: tu dzieci mogą być po prostu dziećmi. Dzieciaki latają na bosaka, pół nagie (bo pomoczone wodą), brudne niemiłosiernie i nikt, absolutnie nikt się tym nie przejmuje. Ile razy pamiętam jak Marcel zdejmował buty u nas na placu zabaw i 1) rodzice patrzyli na mnie jak na wariatkę i 2) dzieci patrzyły na Marcela z zazdrością, a często było tak, że szły do rodziców i prosiły o zgodę na zdjęcie butów i słyszały co najmniej 5 powodów, dlaczego nie. Tu nie ma takich problemów :).

3. Niemiecka służba zdrowia
Co prawda nie mam na szczęście w tej kwestii za dużego doświadczenia, ale póki co, po wizycie Marcelka u lekarza, jest naprawdę pozytywnie. Po pierwsze, przychodnia była tylko pediatryczna, było tam miło, czysto, przyjemne i znajdował się tam mały pokój zabaw. Po drugie, w gabinecie lekarskim było dużo zabawek, co pomagało minimalizować stres przed badaniem. A po trzecie pani doktor była naprawdę przemiła, przedstawiła się, podała rękę, z szacunkiem zwracała się do Marcela. No a po czwarte, przepisany antybiotyk był kompletnie za darmo!






4. Jaglanka
To taka zdrowa kasza, ale ja jakoś nigdy nie mogłam się do niej przekonać, podobnie Marcel, chociaż starałam mu się ją podawać na wiele sposobów. Aż trafiłam na ten przepis i jest bosko! koniecznie spróbujcie, wszystkim smakował :))). PRZEPYSZNY.




5. Puzzle
Marcel zaczął interesować się puzzlami! Prze długi okres czasu, w ogóle go one nie interesowały, a jak próbowaliśmy z nim układać, to zupełnie mu to nie wychodziło i bardzo nie chciał. Aż trafiliśmy na puzzle Haba. Są one bardzo proste, jest duży wybór i ciekawa tematyka - każdy znajdzie coś dla swojego dziecka. Marcel ostatnio układa je dwa razy dziennie i bardzo się cieszę, bo widzę ile radości i satysfakcji mu to daje. Jaki jest z siebie zadowolony, że układa je sam, że poprawnie łączy elementy, zawsze widzę na jego twarzy takie maksymalne skupienie. Jutro idziemy po kolejne puzzle. A te mamy i serdecznie jest polecam dla początkujących dzieci:



6. Rutyna
Gdy Marcel był malutki, nie wierzyliśmy w rutynę. Wydawało nam się, że najważniejsze, aby był cały czas z nami, nieważne jaki to czas i godzina. Pogoda sprzyjała (urodzony w maju), nigdy nie miał ustalonego planu dnia.
Z kolei z Romą było zupełnie inaczej, urodzona w listopadzie, siłą rzeczy pierwszy miesiąc praktycznie cały przesiedziała w domu. Sypiała spokojnie w swoim łóżeczku całe dnie, jej tryb życia można było z łatwością ustalić.
Od prawie dwóch tygodni jestem tu zupełnie sama. Ale tak zupełnie sama, żadnych znajomych, rodziny, no nikogo. Tylko ja i dwójka małych dzieci.
Pierwszy dzień był koszmarem. Dzieci od jakiegoś czasu spały na zmianę. Gdy był Łukasz, to z Bogiem sprawa - jedno zostawało ze śpiącym w domu, a drugie szło  na spacer. No ale ja sama stanęłam przed perspektywą dwóch tygodni bez ani jednej minuty dla siebie - tak, nawet wieczorem, bowiem Marcel do tej pory usnął sam tylko jeden raz przez te trzy lata :). No i postanowiłam to zmienić, poprzestawiać ich trochę, aby drzemka popołudniowa Marcelka pokrywała się z drugą drzemką Romci i co? Udało się!!! :) Od tygodnia, mamy ustalony rytm dnia, świetnia nam idzie trzymanie się go i doszło do tego, że Marcel zaczął po wieczornej bajce sam zasypiać! Trochę protestuje, ale udaje się. Zaczął też ładnie jeść (z czym również zawsze mieliśmy problem) i generalnie funkcjonuje nam się ostatnio fenomenalnie! Nigdy tak nie było! A ja nigdy nie pomyślałabym, że rutyna, plan dnia może działać takie cuda. Dobrze, że udało mi się to odkryć po prawie trzech latach :))).





Trochę długi ten wpis, także tego, kiedyś go dokończę :).

Pozdrawiam serdecznie!!!