Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem



Wakacje się skończyły i nadszedł czas na podsumowania :).
Oto kilka użytecznych informacji na temat Teneryfy, jeśli ktoś się tam wybiera na wakacje, na pewno się przydadzą.

Opieka zdrowotna

Koniecznie trzeba zabrać ze sobą Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego – wydawana jest od ręki w regionalnym oddziale NFZ, trzeba tylko przynieść ze sobą potwierdzenie ubezpieczenia z pracy. Z tą kartą nie ma najmniejszego problemu aby zostać przyjętym do lekarza na Teneryfie. Podczas wizyty trzeba mieć również ze sobą dokument tożsamości. W recepcjach zazwyczaj panie nie mówią po angielsku, ale spokojnie można się porozumieć na migi J. Lekarze po angielsku mówią troszkę, ale to też nie problem, gdyż bardzo się starają, aby się porozumieć. Gdy wykupuje się leki w aptece, to również koniecznie trzeba pokazać EKUZ – leki są refundowane i to bardzo. Marcel miał infekcję dróg moczowych, pani doktor przepisała nam antybiotyk i paracetamol, zapłaciłam 2.5 euro, tak, to nie pomyłka, dla nas też to był szok po cenach leków w Polsce J.

Jedzenie, pieluchy, itp.

Ceny artykułów spożywczych są wyższe niż w Polsce. Ziemniaki potrafią kosztować 1.5euro za kg. Generalnie jest drożej i nic na to się nie poradzi. Praktycznie wszystkie produkty można tutaj znaleźć, czego ja nie znalazłam, to seler i pietruszka, a z przypraw ziele angielskie J, jeśli ktoś planuje sobie tutaj sam gotować, to polecam wziąć przyprawy ze sobą z domu. Mięso również jest dosyć drogie, ale rzeźnik tutaj to prawdziwy fach, ludzie, którzy tam pracują naprawdę znają się na swojej robocie i mięso jest tutaj przepyszne.
Pieluchy są tutaj droższe i tańsze, ja polecam dodot basico – duża paczka, 48 pieluch kosztuje ok. 9 euro (te pieluchy oczywiście należą do tych tańszych) i są to naprawdę porządne pieluchy. Jeśli chodzi o mleko modyfikowane, to na pewno nie ma tutaj mleka Hipp. Nie ma za to problemu z różnymi deserkami w słoiczkach, czy obiadkami. Również w każdej aptece jest duży dział ze smoczkami, mlekami, kaszkami i butelkami.

Transport

Na całej wyspie działa siatka połączeń firmy autobusowej TITSA. Autobusami można dojechać praktycznie wszędzie, opłata naliczana jest (podobno) od przejechanego kilometra, ale zdarzyło nam się zapłacić za tą samą trasę, tym samym autobusem różną cenę. Bardzo opłaca się kupić sobie kartę BONO, kosztuje ona 15 bądź 30 euro i te pieniądze są do wykorzystania na przejazdy z 30% zniżką, dodatkowym atutem karty jest to, że jeśli się przesiadamy, to bilet na następny autobus jest sporo tańszy – ok. 50%.
Jedynym minusem autobusów jest to, że zazwyczaj jeżdżą po wszystkich pipidówach i zatrzymują się praktycznie na każdym przystanku, więc jeśli ktoś jest ograniczony czasowo, to stanowczo polecam wynajem samochodu.
My wynajęliśmy samochód z firmy CICAR – jest to firma, która działa tylko na Wyspach Kanaryjskich i jest naprawdę godna polecenia. A wiem co mówię, szukałam samochodu tutaj parę dni. Trzeba naprawdę czytać warunki umowy, bo później mogą się wyłonić różne nieprzyjemne fakty, np.: polityka paliwowa – dostajemy auto z pełnym bakiem, mamy zwrócić z pustym i płacimy firmie za ten bak, ale nie, nie normalną cenę, tylko przy aucie ekonomicznym jest to kwota rzędu 80 – 100 euro, i tutaj, na Teneryfie, większość firm praktykuje taką politykę. Kolejna rzecz, która mnie zdziwiła, to w cena za wynajęcie fotelika dziecięcego – 72 euro za 11 dni wynajmu, no ludzie, przecież to lekka przesada. Na szczęście trafiłam na stronę CICAR, a tam samochód w dobrej cenie, polityka paliwowa normalna – wzięli od nas depozyt za pół baku paliwa 18 euro i fotelik gratis. Obsługa na lotnisku była super,  także z czystym sercem mogę polecić.

Pogoda

Pogoda w miesiącach grudzień, styczeń jest umiarkowana – nie ma żadnych upałów, temperatura utrzymuje się na poziomie ok 25 - 28 stopni, jest bardzo przyjemnie. Ale radzę zabrać ze sobą parę ciepłych rzeczy, zwłaszcza na poranki i wieczory, bo wtedy jest naprawdę chłodno – ok 9 stopni – gdy nie ma słońca, robi się naprawdę zimno. Krem przeciwsłoneczny i czapka również są wskazane.

Plaże

Plaże zazwyczaj są piaszczyste, z czarnym piaskiem, co na początku wydaje się dziwne i ma się wrażenie, że ten piasek brudzi. Ale nie brudzi i po dniu spędzonym na takiej plaży można się przyzwyczaić J. Plaże są zazwyczaj strzeżone – jest ratownik, można również za 3 euro wynająć sobie leżak. Woda jest ciepła – 20 stopni (ale ja i tak ani razu się nie wykąpałam :))

Znaczki

Radzę uważać, gdyż prócz poczty hiszpańskiej – Correos, gdzie znaczki kosztują 75 centów (Europa), działają jeszcze EasyPost (80 centów) i SwissPost (85 centów) – wszystkie te znaczki można kupić w sklepach z pamiątkami, ale dwóch ostatnich firm można mieć problem ze znalezieniem skrzynek, długo się nachodziłam zanim znalazłam EasyPost skrzynkę, a nikt Cię nie informuje jakiej firmy znaczki Ci sprzedaje. 









I to by na razie było na tyle, jak ktoś ma jakieś pytania odnośnie innych aspektów, proszę pisać :)

 


No i nasze kanaryjskie wakacje dobiegają końca, już tylko parę dni zostało nam aby cieszyć się słoneczkiem i gromadzić witaminę D.

Ostatnie dni są bardziej intensywne, bo przyjechał Tato Łukasza i chcemy mu tu jak najwięcej pokazać.

Wjechaliśmy na Teide – widoki niesamowite, chłopaki pokonali szlak El Reparo – Garachico, o którym niedługo napiszę, byli również w Loro Parku oraz w górach Anaga. A ja miałam w końcu dzień tylko dla siebie :). Poszłam na przepyszny obiad do restauracji ekologicznej La Mana w Puerto i naprawdę było warto, na deser miałam przepyszną pana cotę waniliową polaną domowymi konfiturami z truskawek. Akurat niestety bateria mi wysiadła w aparacie i nie mogłam zrobić zdjęć, ale było przepyszne. A  potem pan na plaży zrobił mi masaż – pełen relaks :)

Szkoda będzie wyjeżdżać, ale z drugiej strony stęskniłam się już za rodziną i przyjaciółmi i za takim normalnym życiem, własną kuchnią i swoimi kątami. 

No i do pracy trzeba kiedyś wrócić :)

Na koniec trochę zdjęć, miłego popołudnia!!!


 Teide jest wszędzie

 Górski kogut :)

 Morze chmur

Widok z Teide
 Los Rebalejos

 La Orotava

 Anaga

 La Orotava

 La Orotava

Po męczącym szlaku :)

Na plaży w Los Christianos


 A kto zgadnie co tak kwitnie?


 Anaga


Mój wpis dotyczący Puerto, byłby na pewno niekompletny gdybym nie napisała o najbardziej znanym parku tematycznym na Wyspach Kanaryjskich – Loro Parku. 

Loro Parku nie da się przeoczyć, reklamy są absolutnie wszędzie, na każdym śmietniku i każdej wolnej przestrzeni. Bilet wstępu jest dosyć kosztowny – 34 euro za osobę dorosłą, fajną promocją jest to, że można kupić bilet na kolejną wizytę za jedyne 10 euro. Bilet ten musi być wykorzystany przez kolejne dwa tygodnie i nie można go przekazać innej osobie, gdyż przy zakupie pobierany jest odcisk palca osoby kupującej :).

Osobiście uważam, że do parku warto iść przede wszystkim, gdy ma się dziecko. W innym wypadku, to wszystko nie jest takie ciekawe, chociaż zależy, kto co tam lubi. Marcel był zachwycony, cały czas chodziliśmy oglądać ptaki – w jednym miejscu ptaki są puszczone wolno (jest siatka, która uniemożliwia ucieczkę), można podejść do nich naprawdę blisko i obserwować jak jedzą. Są też pokazy delfinów i orek, niby przyjemnie się ogląda, ale potem sobie człowiek uświadamia, że te biedne zwierzęta muszą tak występować 3 razy dziennie, codziennie, to już nie jest tak fajnie.

Jeden dzień spokojnie wystarczy na obejście parku i obejrzenie wszystkich atrakcji, ale trzeba sobie dać ten jeden dzień, żeby nie biegać od jednego pokazu do drugiego.

Jak ktoś zostaje dłużej, to opłaca się kupić bilet wstępu na cały rok – kosztuje tylko 63 euro.

A my już niedługo wracamy i aż zimno się robi na samą myśl o tym :), czemu u nas nie ma takiej wspaniałej pogody, ani za ciepło ani za zimno, tak idealnie.

Oczywiście gorąco pozdrawiamy!!!








O guachinche słyszałam już od mojego hosta w Puerto de la Cruz – Haralda. Opowiadał mi, że są to takie lokalne restauracje, które sprzedają własne wino i mogą one być otwarte tylko tak długo, jak mają to własne wino. Jak tylko wino się kończy, a następuje to najpóźniej w okolicach marca, guachinche jest zamykana. Ma to związek z tym, że to nie jest taka normalna restauracja, nie sprzedają oni innego alkoholu i nie muszą spełniać wszystkich norm, takich jak wyjścia ewakuacyjne, toalety itp. Głównie stołują się tam sami tubylcy i dobrze się z takim tubylcem tam wybrać. Nam się poszczęściło i Emilio, który jest Teneryfczykiem z dziada pradziada, jest wielbicielem guachinche i zna chyba wszystkie w okolicy. 

Chciał zabrać nas do swojej ulubionej, ale jest już niestety zamknięta, pojechaliśmy więc do następnej na liście.

Guachinche są zazwyczaj otwierane w garażach, a wystrój jest naprawdę klimatyczny.
Jedzenie było pyszne, świeżutkie i jak najbardziej tradycyjne.

Przyjęte jest, że w guachinche dostajemy jeden talerz z którego wszyscy jemy. 

Do jedzenia dostaliśmy najpierw fasolę z mięsem, następnie wątrobę wieprzową z frytkami, później wołowinę z warzywami w sosie, a na koniec pieczonego na ruszcie królika. Wszystko podane w niezbyt wyszukany sposób, dosyć ciężkostrawne, ale za to jakie pyszne! A, no i zapomniałabym o winie – również było super, chociaż trochę mocne i razem z Adele, piłyśmy je z mirindą.

A na koniec nie mogłam sobie odmówić domowego deseru – musu z czekoladą i herbatnikami. Tak się najedliśmy, że prawie się wytoczyliśmy stamtąd, ale naprawdę warto było. Jedzenie pycha, a klimat niepowtarzalny.

Jeśli chodzi o ceny – przystępne. Za obiad dla 4 osób, naprawdę solidny, dużo wina i napoje – 50euro.








Dzisiaj odwiedziliśmy stolicę wyspy – Santa Cruz i spędziliśmy bardzo przyjemny dzień.

W Santa Cruz nie ma za dużo zwiedzania, ale to pierwsze miasto, w którym poczułam, że można tam mieszkać – wszystkie pozostałe miejscowości są tak turystyczne, że czasami ma się wrażenie, że prawdziwe życie toczy się gdzieś indziej.

Pierwsze na co trafiliśmy w Santa, to pchli targ. Było tam naprawdę wszystko, masa ludzi i świetny klimat. My zakupiliśmy rowerek dla Marcela za 5 euro :).

Następnie poszliśmy do starej części miasta, niestety nie ma tam za wiele do oglądania. Na szczęście Marcel przysnął sobie, więc udaliśmy się do najbliższej knajpki na lampkę wina i tapas. Mogę z czystym sercem polecić to miejsce, jedzenie pyszne, a ceny przystępne: La Concepcion, Calle la Noria 4 – dokładnie obok kościoła Iglesia de la Concepcion.

Naszym kolejnym celem był park Garcia Sanabria. Po drodze do tegoż parku, przeszliśmy przez Plaza de Espana, gdzie znajduje się bardzo przyjemny plac zabawa, są palemki, bar i ławki, można sobie miło odpocząć.

Park Garcia Sanabria jest równocześnie ogrodem botanicznym. Są tam różne rzeźby, ciekawe fontanny i oczywiście plac zabaw, jest on jednak zdecydowanie przeznaczony dla starszych dzieci, ale do samego parku naprawdę warto pójść.

Naszym ostatnim celem była plażade las Teresitas – jedyna plaża na całej Teneryfie, gdzie jest biały piasek – specjalnie przywieziony z Sahary. Plaża bardzo nam się podobała, morze tam jest spokojne, żadnych fal, plaża długa i przyjemna, no i co ważne, znajduje się tam plac zabaw :).

Dzień był bardzo udany, odpoczęliśmy sobie, a jednocześnie coś zobaczyliśmy, a Marcel był zachwycony.
Pozdrawiamy gorąco!!!

 Inglesia de la Concepcion

 Pasta z serka i papryczki

 Królik w miodzie palmowym na ziemniaczkach

 Playa de las Teresitas

 Pchli targ

 Plaza de Espana

 Park Garcia Sanabria

Park Garcia Sanabria