Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Dzisiaj był dobry dzień. W pracy znośnie, po powrocie do domu czekał pyszny obiad a po obiedzie mąż zaproponował, że zabiera nas na wycieczkę. Nie chciało mi się za bardzo, ale teraz cieszę się, że pojechałam :).
Berlin uwielbiam między innymi za to, jak bardzo jest zielony i jak wiele możliwości odpoczynku daje, ile jezior znajduje się w obrębie miasta. A od nas niedaleko to 4.
Dzisiaj Łukasz zaplanował wycieczkę nad Orankesee. Pojechaliśmy na rowerach, od nas niespełna 5.5km. Nad jeziorem znajduje się plaża miejska, niestety gdy dojechaliśmy już zamykali, ale i tak miło było spędzić trochę czasu na trawie, nad wodą. Roma i Marcel nie chcieli wracać :).
Zapraszam na kilka zdjęć i pozdrawiam!

 Pyszny obiad - ciasto francuskie z serem, kalarepą i porem

 Roma gotowa do drogi

 Obersee

 Nasz ulubiony owoc

 Wspinaczka Marcela, idzie mu coraz lepiej

Powrót do domu - Orankesee
Oj już długo nie pisałam. Jakoś nie mogłam się zupełnie zebrać, kilka godzin siedzę przy komputerze pracując, wiec jak kończę to już potem internet tylko przez telefon a tam niewygodnie mi się pisze :).
Po ponad siedmiu miesiącach laby - stało się, mój mąż pojechał w końcu do pracy. Właśnie dobiega końca drugi tydzień okresu "samotnej mamy". Było ciężko, nie ukrywam, zwłaszcza, że jak to zwykle w życiu bywa, wyjazd mojego męża zbiegł się z bardzo intensywnym okresem w moim życiu - otóż zaczęłam kurs języka niemieckiego. I to nie byle jaki, tylko bardzo intensywny - 3h dziennie, codziennie :). Grupę mam w miarę, za to nauczycielkę świetną, cierpliwa, z poczuciem humoru i super wszystko tłumaczy, chociaż momentami jestem przerażona tym niemieckim i mam wrażenie, że nigdy tak naprawdę tego języka się nie uczyłam. Zaczęłam od poziomu A 2.2., na początku nie byłam zadowolona bo myślałam, że mój poziom jest wyższy ale teraz bardzo się cieszę, że jestem tam gdzie jestem :).

Tak więc, od trzech tygodni wstaję o godzinie 5, pracuję do 7-7:30 (tak się cudownie złożyło, że mam możliwość pracy w domu, co jest dla mnie niesamowitą możliwością) w zależności jak się dzieci obudzą, potem trzeba wyprawić rebiatę, na 9 kurs, o 12:20 się kończy, później praca, o 16 odbiór dzieci z przedszkola, 19:30 usypiam Romcię, a Marcelek ogląda bajki, gdy Romcia uśpiona, idę do synka i odrabiam pracę domową :))).

Teraz bez Łukasza, jest trudniej, zmęczenia daje o sobie znać głównie w postaci braku cierpliwości do Marcelka. Mój prawie 4latek, jest bardzo silną, niezależną jednostką, a ja tak bardzo potrzebuję jego współpracy w tym trudnym okresie, że łatwo tracę cierpliwość w razie nieposłuszeństwa. Często wiem, że moje reakcje jeszcze bardziej nakręcają jego złość i histerię, mimo tego nie mogę znaleźć w sobie dosyć siły żeby przezwyciężyć siebie, ale ciągle nad tym pracuję i udaje mi się odnosić sukcesy. W kążdym bądź razie zawsze zapewniam Marcelka, że niesamowicie go kocham i że nawet jak się złoszczę, to nic się nie zmienia, jest moim najcudowniejszym skarbem.

Z przedszkola jestem zadowolona, dzieci zaklimatyzowały się, lubia tam chodzić, Marcel coraz więcej mówi po niemiecku i naprawdę bardzo dużo już rozumie. Romcia jest pogodna i bardzo ruchliwa. Jest bardzo ciekawska i lubi naśladować brata. Często bawi się samochodzikami, lubi oglądać książeczki, jest przesłodka :))).

Podsumowując, muszę napisać, że jestem z siebie dumna. Myślę, że całkiem dobrze mi poszły te dwa tygodnie i sama jestem zdziwiona, bo byłam pewna, że coś zawalę, a tak naprawdę, to opuściłam tylko jedne zajęcia z niemieckiego :). Dzieci chyba też są zadowolone, choć oboje bardzo tęsknią za tatą. Łukasz wraca już we wtorek i po prostu nie mogę się doczekać. A w środę mamy 5 rocznicę naszego związku! Kiedy to minęło!? Mam nadzieję, że uda nam się miło spędzić ten dzień.

W końcu również w perspektywie mamy wyjazd - bilety na kwiecień zakupione i jedziemy na tydzień do Kopenhagi, nie mogę się wprost doczekać :).

Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że uda mi się napisać trochę szybciej niż za dwa miesiące ;). Chociaż teraz jeszcze na dodatek szukamy mieszkania i chyba muszę zintensyfikować swoje poszukiwania bo łatwo nie jest.

Miłego tygodnia!!!
Witajcie kochani! Wiem, ze moje przerwy w pisaniu bloga są takie długie ale ostatnio, jak juz skończę pracować, to już tak mi się nie chce nic robić w komputerze, że blog odłogiem stoi.
U nas wszystko w porządku. Marcelek zadowolony ze swojego przedszkola, powoli zaczyna mowić po niemiecku a nawet śpiewać piosenki :). Do przedszkola zaczęła rownież chodzić Romcia, na razie tylko 2-3 godziny, ale bardzo jej sie podoba. Niestety, trochę ostatnio choruje, kaszel mocno ja meczy.
Ja zaczęłam pracować z domu, jest to dla mnie niesamowicie pozytywna zmiana, jakość mojego życia poprawiła sie. Nie marnuje juz czasu na dojazdy, jestem bardziej zrelaksowana i bardzo szczęśliwa. Wkrótce zapisuje sie na niemiecki, mam nadzieje, ze znajdę wystarczająco dużo czasu na naukę. Motywacja jest wiec i czas musi się znaleźć.
Zima nie sprzyja siedzeniu na zewnątrz, zwłaszcza z dziećmi więc zwiedzamy muzea :). Dzisiaj zapraszam do Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie:

Adres: Invalidenstraße 43, 10115 Berlin
Cena biletów: normalny 6 euro, ulgowy 3.5
Godziny otwarcia: wt.-pt. 9:30 - 18, sb.-nd. 10-18



Do muzeum wybrałam sie w pewne niedzielne popołudnie tylkoz Marcelkm, zrobiliśmy sobie popołudnie we dwójkę. Muzeum bardzo mu sie podobało, przeszliśmy je dwukrotnie oglądając eksponaty bardzo uważnie :).
Na początku wita nas największy zrekonstruowany i złożony szkielet dinozaura na świecie!, który bardzo Marcela zainteresował.


 W kolejnych salach znajduje sie bardzo dużo eksponatów zwierząt, niektóre bardzo makabryczne - zwierzątka rozłożone są na czynniki pierwsze, ale ciekawskich przedszkolaków to nie zraża :).






 Jedyna cześć z której Marcel od razu na wejściu zrezygnował to tzw. "wet section" - dział eksponatów w formalinie.


W czasie gdy byliśmy w muzeum, miała tam miejsce wystawa czasowa dotycząca much. I tam spędziliśmy naprawdę dużo czasu. Za specjalna szybka mozna było obserwować rozkładające sie myszki i muchy, które brały udział w tym procesie. Marcel był zafascynowany. Drugim hitem okazał sie krótki filmik ktory pokazywał wykorzystanie larw do oczyszczanie ran. Ciekawe czy Roma podzielałaby te fascynacje, czy to domena chłopców.






Podsumowując, Marcelkowi bardzo sie podobało mimo, ze to muzeum nie jest bardzo interaktywne. Siadalismy sobie koło gablotek i opowiadalam Marcelkowi rożne historie. A na koniec udaliśmy sie jeszcze na kakao i ciastko. Super sa takie dni :).

Pozdrawiamy!!!
Witajcie!
Ostatnio źle się dzieje w domu naszym. Przechodzimy z Łukaszem mega kryzys rodzicielski. Jesteśmy wymęczeni, brak nam czasu na cokolwiek, nie mówiąc już o czasie spędzonym tylko we dwójkę, bo takowy po prostu nie istnieje. Wieczory również odpadają, gdyż wymęczeni padamy praktycznie razem z dziećmi.
Wszystko to sprawia, że o sprzeczkę nietrudno, cierpliwości brak, zaczęła się licytacja, kto ma gorzej a kto ma lepiej. Ja chodzę do pracy na wakacje i niewiadomo czemu przychodzę wykończona, a Łukasz przecież odpoczywa sobie z jednym dzieckiem. Dzieci, wyczuwając 7 zmysłem, że jest z nami źle, próbują naciągnąć nasze granice do granic wytrzymałości, każde z nich domaga się uwagi w każdej sekundzie swojego niespania. Romci na dodatek rosną ząbki. Wczoraj myślałam, że zwariuję. Poważnie. Popłakałam się, a raczej powyłam, już tak miałam wszystkiego dosyć, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Na szczęście ten okropny dzień skończył się, a ja podjęłam jedną ważną decyzję. Szukamy opiekunki do Maluchów i co drugi tydzień wybywamy. Nieważne gdzie, kino, kawiarnia, park. Byle gdzie, byle sami. Rozpoczęłam poszukiwania odpowiedniej osoby, we wtorek spotykam się z jedną dziewczyną. Mam nadzieję, że zaiskrzy.
Trochę spokojniej wczoraj zasnęłam.

Plan na dzisiaj był taki: w naturę, do lasu, na łąkę,gdziekolwiek byle tylko dzieci nasze mogły energii swojej się pozbyć (na szczęście nie padało). Wybór padł na Dahlem Dorf. Jest to ekologiczna farma-muzeum po zachodniej stronie Berlina. Świetne miejsce, szczerze polecam na rodzinną wyprawę.
Miejsce to powstało między innymi dlatego aby dzieci zrozumiały skąd się bierze jedzenie na naszym stole. Są tam zwierzęta, można samemu uzbierać sobie worek ziemniaków na polu, wybrać jajka spod kurki, poleżeć na trawie, przejechać się traktorem, tak po prostu pobyć trochę na wsi.
Marcel był zachwycony, biegał, skakał, obserwował świnie i owce. Znalazł sobie kałuże pełną błota i budował z niego zamki. Zdjął kalosze, skarpetki i biegał boso po łące. Na końcu zaś czekała największa atrakcja: drzewa z gałęziami idealnymi do wspinania, najwięcej dzieci było właśnie tam :). I po co komu place zabaw?
Wychodząc już stamtąd natknęliśmy się na trójkę dzieciaków buszujących w polu. Znosili sobie a to kalarepę, a to rzodkiewkę, kapustę i sałatę. Na pytanie co robią, odparły dumne, że sałatkę i pokazały mi warzywa, zebrane w znalezionej gdzieś misce. Jedno z dzieci miało w reku kawałek liścia kapusty, podzieliło się ze mną, a Marcel zabrał mi i pierwszy raz w życiu spróbował. I całą powrotną drogę  krzyczał że on chce jeszcze, jeszcze tej ostrej kapusty!!! Niedowierzaliśmy :))).
Na koniec tego przyjemnego dnia poszliśmy do restauracji na obiad. I tutaj niestety nie były to najlepiej przejedzone pieniądze w naszym życiu, ale jak to mówią nie można mieć wszystkiego :). Najważniejsze, że złe emocje ulotniły się ze mnie, świeże powietrze zrobiło swoje. Dzieci były szczęśliwe i wykończone, a my we wspaniałych nastrojach :)). Mam nadzieję, że dobre humory pozostaną z nami na dłużej.

Pozdrawiam serdecznie i trzymajcie kciuki we wtorek! Ja już nie mogę doczekać się naszej pierwszej randki! Będzie cudnie! :)















Witajcie!
Ostatnio na blogu cicho i pusto. Zaczęło się normalne życie: praca i dojazdy i na wszystko inne czasu brak. Zwłaszcza, ze przez ostatnie 3 tygodnie pracowałam na popołudnia, wychodziłam o 14 i wracałam o 22, rano gotowanie, dzieci i czasu nie ma już na nic :). A może mi sie tak po prostu wydaje, bo nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji (praca i tak długie dojazdy do niej) i w końcu nauczę się zarządzać czasem odpowiednio :).
Jedno na pewno się nie zmieniło, w Berlinie jestem nadal zakochana po uszy, to miasto absolutnie mnie zachwyca, dobrze się tu czuje i chyba pierwszy raz nieszczególnie chce mi się gdzieś ruszać, mam tutaj tyle atrakcji, ze czasu nie ma by ze wszystkich skorzystać.

Marcelek chodzi od 1. Września do przedszkola i niestety trochę długo nam zajmuje aklimatyzacja, moim zdanie głównym powodem jest nieznajomość języka i niemożliwość komunikacji. Marcelek jest bardzo gadatliwy, uwielbia opowiadać, śpiewać,uczyć  się wierszyków, rozmawiać z innymi dziećmi, a w przedszkolu tak naprawdę w żaden sposób nie może wyrazić swoich uczuć. Jest juz lepiej, przez pierwsze 3 tygodnie płakał co rano, ze nie chce iść, ze nie zostaje, uwieszał się na nas i zgadzał sie wejść do przedszkola tylko pod warunkiem, ze będziemy tam z nim. Teraz zostaje już sam, na razie najdłużej 3.5h i nawet przychodzi i opowiada, ze było super, ale pojawił sie kolejny problem: spanie. Od pewnego czasu Łukasz odchodzi od kładzenia Marcelka w dzień, nasza rodzina dużo lepiej funkcjonuje w ten sposób. Ale w przedszkolu niby nie zmuszają dzieci do spania, ale wszystkie dzieci śpią, Marcel nie chce no i jest problem. Jest to bardzo małe przedszkole, tylko dwie salki i nie ma za bardzo co z nim zrobić podczas tego odpoczynku. Powiedziano nam, ze może sobie siedzieć i czytać książeczki, ale póki dzieci nie usną, to musi leżeć w łóżeczku. No i Marcel nie chce. Ostatnio pan z przedszkola dzwonił, żebyśmy go odebrali bo strasznie płakał. Tak naprawdę, to nie wiem co zrobić, rozważam zmianę przedszkola, nawet znaleźliśmy juz miejsce, ale nie wiem czy powinnam wprowadzać kolejna zmianę w jego życie, może przyzwyczai sie do tego odpoczynku również?

Romcia rośnie jak na drożdżach, jest pogodna i roześmiana. Ma juz 4 zęby, pływa crawlem po podłodze i uwielbia jeść :). Ale nie daj Boże jakieś jedzenie dla niemowląt, ona lubi tylko takie jedzenie, które ma smak i to do tego wyrazisty: ogórkowa, mielone, placuszki z pora itp :).

Łukasz z kolei odlicza dni do końca tacierzyńskiego. Fajnie,  fajnie, ale w pracy najlepiej ;). Ja Wam mówię, każdy facet powinien spróbować takiego 'urlopu' przez 3 miesiące.  Nie powiem, daje sobie radę świetnie ale może rzeczywiście przydałoby mu się już trochę odpoczynku. Za to ja nie mogę się wręcz doczekać moich pierwszych, samotnych dwóch tygodni. To będzie dopiero niezła szkoła życia :).

Na dokładkę, dołączam kilka zdjęć z naszego dzisiejszego dnia. Byliśmy w dzielnicy Friedrichshain, najpierw na małym festiwalu dziecięcym, a następnie trafiliśmy na miły targ i bardzo przyjemnie spędziliśmy dzisiejszy dzień. Napawam się jesienią, jest cudnie!

Ps. Romcia śpi, chłopaki w kinie, mam wiec chwilkę na pisanie :). Pozdrawiam!








Witajcie Kochani!
Ostatnio mało czasu na pisanie, w końcu rozpoczęłam prace.
Praca jak to praca - po rocznej przerwie znów trzeba się przyzwyczaić do jakichś ram czasowych w których się trzeba wyrobić :).
Rozpoczęłam prace - obsługa klientów różnych marek modowych. Praca przyjemna póki co, klienci trochę inni niż w poprzedniej pracy, mili współpracownicy.  No i w końcu mam prace, trochę już się martwiłam, ale na szczęście się udało. Łukasz przechodzi na tacierzyński, wiec wszyscy się z tego bardzo cieszymy.
Przez pierwszy tydzień pracuje po 8.5h, ponieważ mamy trening, ale już od przyszłego tygodnia przechodzę na 6h. I tak bardzo jestem wdzięczna losowi za ten luksus! W tym tygodniu, ze wzgledu na dojazdy (45min w jedna stronę) nie bylo mnie w domu az 10h! Koszmar! Ja naprawdę nie wiem, jak ludzie tak żyją i funkcjonują! Wychodziłam z domu o 8, wracałam po 18, wykończona. A maluchy tęskniły - trzeba sie zajac, obiad trzeba ugotować, a gdzie sprzątanie, czas dla męża? (o czas dla siebie nie pytam, bo ze wzgledu na dlugi czas spędzany w metrze, czasu dla siebie mam co niemiara - prawie kończę baaaardzo gruba ksiazke!!! nie zdarzyło się to już bardzo długo ;)). Łukasz radzi sobie niesamowicie, naprawdę, o nic nie muszę sie martwic. Ale dzieci są przyzwyczajone do mojej obecności i Romcia jak mnie widzi po takiej długiej rozłące, to wpros wpada w moje ramiona, a Marcelek dzisiaj miał potężny kryzys - nie idz do pracy, po co idziesz, zostań z nami. No i trochę ciezko mi bylo.
Niemniej jednak od poniedzialku zmiana, wiec powinno byc lepiej :).
Berlin caly czas zachwycający, okolice rowniez takie sie wydaja. Obecnie polujemy na jakąś używaną przyczepke do roweru, co bysmy mogli sobie na wycieczki jeździć. Niestety drogie to cholerstwo, a paradoksalnie mimo, ze to niemiecki wyrob, to w Polsce jest tanszy :).
Pozdrawiamy serdecznie!!!

A tak się bawią moje dzieci, jak mama jest w pracy :). W końcu mamy balkon!!! :)



Już prawie 3 tygodnie mijają naszej emigracji, czas na małe podsumowanie, takie tam luźne spostrzeżenia, uwagi, zdjęcia. Ku pamięci mojej.

1. Berlin
Niesamowite miasto, w którym czuję się świetnie. Póki co, nie wychylam nosa za bardzo poza Prenzlauer Berg, gdzie mieszkamy lecz codziennie odkrywam coś nowego, coś ciekawego. Często są to nowe, poukrywane place zabaw. Jestem nimi zachwycona, trochę podróżujemy, ale takich placów jak tutaj to chyba nigdzie nie ma. W większości są z drewna, co już na wejściu daje takie przyjemne uczucie. Każdy plac zabaw jest przemyślany. Nie ma miejsca na zapchaj dziury - one wszystkie są takie kreatywne, rozwijające, dziecko często musi się zastanowić nad urządzeniem, jak do niego podejść, jak się pobawić. No i woda, prawie na każdym placu zabaw jest miejsce z małą pompą do zabawy z wodą. Nie muszę chyba pisać, że tam gromadzi się zawsze najwięcej dzieci :).





2. Niemieckie rodzicielstwo
Uwielbiam obserwować ludzi, a że dużo czasu spędzamy na dworzu, a w szczególności na placach zabaw, mogę do woli obserwować rodziców z dziećmi. I nasuwa mi się taka myśl: tu dzieci mogą być po prostu dziećmi. Dzieciaki latają na bosaka, pół nagie (bo pomoczone wodą), brudne niemiłosiernie i nikt, absolutnie nikt się tym nie przejmuje. Ile razy pamiętam jak Marcel zdejmował buty u nas na placu zabaw i 1) rodzice patrzyli na mnie jak na wariatkę i 2) dzieci patrzyły na Marcela z zazdrością, a często było tak, że szły do rodziców i prosiły o zgodę na zdjęcie butów i słyszały co najmniej 5 powodów, dlaczego nie. Tu nie ma takich problemów :).

3. Niemiecka służba zdrowia
Co prawda nie mam na szczęście w tej kwestii za dużego doświadczenia, ale póki co, po wizycie Marcelka u lekarza, jest naprawdę pozytywnie. Po pierwsze, przychodnia była tylko pediatryczna, było tam miło, czysto, przyjemne i znajdował się tam mały pokój zabaw. Po drugie, w gabinecie lekarskim było dużo zabawek, co pomagało minimalizować stres przed badaniem. A po trzecie pani doktor była naprawdę przemiła, przedstawiła się, podała rękę, z szacunkiem zwracała się do Marcela. No a po czwarte, przepisany antybiotyk był kompletnie za darmo!






4. Jaglanka
To taka zdrowa kasza, ale ja jakoś nigdy nie mogłam się do niej przekonać, podobnie Marcel, chociaż starałam mu się ją podawać na wiele sposobów. Aż trafiłam na ten przepis i jest bosko! koniecznie spróbujcie, wszystkim smakował :))). PRZEPYSZNY.




5. Puzzle
Marcel zaczął interesować się puzzlami! Prze długi okres czasu, w ogóle go one nie interesowały, a jak próbowaliśmy z nim układać, to zupełnie mu to nie wychodziło i bardzo nie chciał. Aż trafiliśmy na puzzle Haba. Są one bardzo proste, jest duży wybór i ciekawa tematyka - każdy znajdzie coś dla swojego dziecka. Marcel ostatnio układa je dwa razy dziennie i bardzo się cieszę, bo widzę ile radości i satysfakcji mu to daje. Jaki jest z siebie zadowolony, że układa je sam, że poprawnie łączy elementy, zawsze widzę na jego twarzy takie maksymalne skupienie. Jutro idziemy po kolejne puzzle. A te mamy i serdecznie jest polecam dla początkujących dzieci:



6. Rutyna
Gdy Marcel był malutki, nie wierzyliśmy w rutynę. Wydawało nam się, że najważniejsze, aby był cały czas z nami, nieważne jaki to czas i godzina. Pogoda sprzyjała (urodzony w maju), nigdy nie miał ustalonego planu dnia.
Z kolei z Romą było zupełnie inaczej, urodzona w listopadzie, siłą rzeczy pierwszy miesiąc praktycznie cały przesiedziała w domu. Sypiała spokojnie w swoim łóżeczku całe dnie, jej tryb życia można było z łatwością ustalić.
Od prawie dwóch tygodni jestem tu zupełnie sama. Ale tak zupełnie sama, żadnych znajomych, rodziny, no nikogo. Tylko ja i dwójka małych dzieci.
Pierwszy dzień był koszmarem. Dzieci od jakiegoś czasu spały na zmianę. Gdy był Łukasz, to z Bogiem sprawa - jedno zostawało ze śpiącym w domu, a drugie szło  na spacer. No ale ja sama stanęłam przed perspektywą dwóch tygodni bez ani jednej minuty dla siebie - tak, nawet wieczorem, bowiem Marcel do tej pory usnął sam tylko jeden raz przez te trzy lata :). No i postanowiłam to zmienić, poprzestawiać ich trochę, aby drzemka popołudniowa Marcelka pokrywała się z drugą drzemką Romci i co? Udało się!!! :) Od tygodnia, mamy ustalony rytm dnia, świetnia nam idzie trzymanie się go i doszło do tego, że Marcel zaczął po wieczornej bajce sam zasypiać! Trochę protestuje, ale udaje się. Zaczął też ładnie jeść (z czym również zawsze mieliśmy problem) i generalnie funkcjonuje nam się ostatnio fenomenalnie! Nigdy tak nie było! A ja nigdy nie pomyślałabym, że rutyna, plan dnia może działać takie cuda. Dobrze, że udało mi się to odkryć po prawie trzech latach :))).





Trochę długi ten wpis, także tego, kiedyś go dokończę :).

Pozdrawiam serdecznie!!!