Skoro sezon na dynię wciąż trwa, postanowiłam się podzielić z Wami moim ulubionym przepisem na to warzywo. Robi się łatwo, miło i przyjemnie, a smakuje wybornie.
Przepis pochodzi z książki Yotam Ottolenghi 'Plenty'
Składniki - przystawka dla 4 osób:
- 700g dyni ze skórką
- 50g tartego parmezanu
- 20g bułki tartej
- 6 łyżek posiekanej pietruszki
- 2.5 łyżki posiekanego tymianku
- starta skórka z 2 cytryn - moim zdaniem z jednej absoultnie wystarczy
- 2 zgniecione w prasce ząbki czosnku
- 60ml oliwy z oliwek
- 120g kwaśnej śmietany
- 1 łyżka posiekanego koperku
- sól i pieprz
Przygotowanie:
Nagrzać piekarnik do 190stopni.
Pokroić dynię na plasterki i ułożyć na blaszce na papierze do pieczenia.
Przygotować posypkę:
Wymieszać w misce parmezan, bułkę tartą, pietruszkę, tymianek, połowę skórki z cytryny, czosnek, dodać trochę soli - nie za dużo bo parmezan już sam w sobie jest słony.
Wysmarować dynię oliwą i pokryć każdy plasterek grubą warstwą posypki.
Piec 30min, po tym czasie sprawdzić nożem czy dynia jest miękka. Jeśli posypka zacznie za bardzo brązowieć, można przykryć dynię folią aluminiową.
Podawać ze śmietaną wymieszaną z koperkiem, solą i pieprzem.
Naprawdę pycha!!! :)))
A ja nadal oczekuję Maluszka, na szczęście już Mąż mój wrócił więc możemy rodzić :))).
Dzisiaj Marcelek będzie u Babci na noc, więc będziemy mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Ale suuuuuuuuper!!!!!!!!!!!
Uhuhuhu, ale bym już urodziła.
Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).
Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).
Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.
Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).
Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!
Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).
Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).
Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.
Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).
Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!
Wow! Kiedy to minęło? Przecież dopiero był marzec, obudziłam się wczesnym rankiem i wiedziałam - jestem w ciąży. Dwa tygodnie poźniej przeczucia potwierdziły się testem.
A teraz - jest już koniec października, termin na połowę listopada, a mnie ogarnia coraz to większe przerażenie :))). Nie, nie porodem, jakoś tak się czuję nieprzygotowana - że za mało ubranek, że tyle rzeczy powinnam jeszcze zrobić - a potem siadam z kartką i chcę zanotować co konkretnie, a wychodzi, że kupić koszulę nocną do szpitala i spakować torbę.
Nie mogę doczekać się już kiedy nasz Maluszek pojawi się na świecie - nie wiemy czy chłopczyk, czy dziewczynka, robimy sobie niespodziankę, ale wzmaga to jeszcze chęć przyspieszenia całego procesu.
Pomijając już fizyczne zmęczenie (pierwsza ciąża to bułka z masłem) spowodowane również ganianiem za Marcelem, to już tak bardzo chciałabym przytulić Maluszka, powąchać, potrzymać za rączkę, po prostu nie mogę doczekać się naszego spotkania :).
Ciążę znoszę bardzo dobrze, prócz ogromnego zmęczenia raz tylko przez tydzień bolały mnie plecy. Przytyłam 5kg mniej niż w pierwszej ciąży, ale z pewnością ruszałam się dużo więcej, plus jeździłam na rowerze do 36tygodnia - strasznie żałuję, że nie miałam licznika kilometrów, ciekawa jestem ile przejechałam :).
Mój mąż wyjeżdża teraz na 2 tygodnie i wraca kilka dni przed terminem i trochę boję się, że zacznę rodzić jak go nie będzie, ale na szczęście mam tyle pozytywnych i życzliwych osób wokół siebie, które zaoferowały wsparcie i pomoc, że łatwiej będzie mi znieść tą rozłąkę.
Ostatnio na ten mój wewnętrzny marazm zaczęłam oglądać namiętnie seriale - najpierw było The Killing - nikomu nie polecam jak ma doła, rzecz dzieje się w Seattle, ciągle leje, główni bohaterowie są dołujący i generalnie ten serial przygnębił mnie. Za to teraz jestem na czwartym sezonie Dextera i mimo, że dwa pierwsze sezony były najlepsze, to i tak serial fajnie się ogląda, i na pewno nie jest smutny.
Jeśli chodzi o podróże, to na razie mała przerwa - ostatnio byłam w Gdyni u moich Dziadków na weekend, dwa tygodnie temu i to na razie będzie na tyle. Nogi mi się ruszają, najchętniej bym już gdzieś wyruszyła, ale wiem, że muszę chwilkę poczekać - zresztą jest na co - pod koniec stycznia planujemy jechać na miesiąc do Lizbony - uciekamy przed zimą, nawet mamy już bilety kupione. Wprost nie mogę się doczekać.
Jaaaaaaaaaaaaki długi ten wpis. Ale tak mnie jakoś wzięło na pamiętnik i spisanie stanu mego obecnego :).
ah, no i zostałam nominowana do Liebster BLog Award i jest mi bardzo bardzo bardzo miło! Dziękuję Mati i jutro sama będę nominować, odpowiadać i zadawać pytania :)))
Pozdrawiam wszystkich którzy dotarli do końca!!!!
A teraz - jest już koniec października, termin na połowę listopada, a mnie ogarnia coraz to większe przerażenie :))). Nie, nie porodem, jakoś tak się czuję nieprzygotowana - że za mało ubranek, że tyle rzeczy powinnam jeszcze zrobić - a potem siadam z kartką i chcę zanotować co konkretnie, a wychodzi, że kupić koszulę nocną do szpitala i spakować torbę.
Nie mogę doczekać się już kiedy nasz Maluszek pojawi się na świecie - nie wiemy czy chłopczyk, czy dziewczynka, robimy sobie niespodziankę, ale wzmaga to jeszcze chęć przyspieszenia całego procesu.
Pomijając już fizyczne zmęczenie (pierwsza ciąża to bułka z masłem) spowodowane również ganianiem za Marcelem, to już tak bardzo chciałabym przytulić Maluszka, powąchać, potrzymać za rączkę, po prostu nie mogę doczekać się naszego spotkania :).
Ciążę znoszę bardzo dobrze, prócz ogromnego zmęczenia raz tylko przez tydzień bolały mnie plecy. Przytyłam 5kg mniej niż w pierwszej ciąży, ale z pewnością ruszałam się dużo więcej, plus jeździłam na rowerze do 36tygodnia - strasznie żałuję, że nie miałam licznika kilometrów, ciekawa jestem ile przejechałam :).
Mój mąż wyjeżdża teraz na 2 tygodnie i wraca kilka dni przed terminem i trochę boję się, że zacznę rodzić jak go nie będzie, ale na szczęście mam tyle pozytywnych i życzliwych osób wokół siebie, które zaoferowały wsparcie i pomoc, że łatwiej będzie mi znieść tą rozłąkę.
Ostatnio na ten mój wewnętrzny marazm zaczęłam oglądać namiętnie seriale - najpierw było The Killing - nikomu nie polecam jak ma doła, rzecz dzieje się w Seattle, ciągle leje, główni bohaterowie są dołujący i generalnie ten serial przygnębił mnie. Za to teraz jestem na czwartym sezonie Dextera i mimo, że dwa pierwsze sezony były najlepsze, to i tak serial fajnie się ogląda, i na pewno nie jest smutny.
Jeśli chodzi o podróże, to na razie mała przerwa - ostatnio byłam w Gdyni u moich Dziadków na weekend, dwa tygodnie temu i to na razie będzie na tyle. Nogi mi się ruszają, najchętniej bym już gdzieś wyruszyła, ale wiem, że muszę chwilkę poczekać - zresztą jest na co - pod koniec stycznia planujemy jechać na miesiąc do Lizbony - uciekamy przed zimą, nawet mamy już bilety kupione. Wprost nie mogę się doczekać.
Jaaaaaaaaaaaaki długi ten wpis. Ale tak mnie jakoś wzięło na pamiętnik i spisanie stanu mego obecnego :).
ah, no i zostałam nominowana do Liebster BLog Award i jest mi bardzo bardzo bardzo miło! Dziękuję Mati i jutro sama będę nominować, odpowiadać i zadawać pytania :)))
Pozdrawiam wszystkich którzy dotarli do końca!!!!
Do Budapesztu lecielismy
ryanairem z Modlina. Lecialo sie krotko i przyjemnie - 1h 20 min. Pogode
mielismy mieszana, jednego dnia strasznie lalo ale pozostale trzy dni
bylo pogodnie. Mieszkalismy u finskiej studentki
medycyny we wspanialej zydowskiej kamienicy. Po miescie poruszalismy
sie metrem albo na piechote. Glownie zwiedzalismy place zabaw ;))).
Miasto
Budapeszt jest przepieknym
miastem z niesamowita architektura. Kamienice sa wprost olsniewajace.
Cale miasto ma charakter vintage. Bylam zdzwiona jakie sklepy znajduja
sie w scislym centrum - wygladaly jak z lat 50
- 60. A patrzac przez witryny zakladu fryzjerskiego mialo sie wrazenie,
ze panie glownie wykonuja trwala na piwo :).
Po miescie wozkiem jezdzi
sie z latwoscia, wyjatkiem sa niektore stacje metra na ktorych nie ma
wind. Ludzie sa przesympatyczni i prawdziwie uwielbiaja dzieci - ciagle
ktos nas zaczepial, dotykal Marcela, usmiechali
sie do niego a jeden pan pokazywal Marcelowi zdjecia swojego wnuczka.
Ceny sa nieco wyzsze niz w Polsce. Odnosnie kulinariow to nie mielismy
szczescia i nie udalo nam sie zjesc nic smakowitego, co trafialismy do
jakiejs restauracji to jedzenie bylo naprawde
paskudne.
Zwiedzanie
Co prawda nie zwiedzilismy
za duzo muzeow i kosciolow, ale za to spedzilismy mily czas w parkach
oraz na placach zabaw. Nie wiem jak poza centrum, ale w centrum
Budapesztu jest naprawde bardzo duzo dobrej jakosci
placow zabaw. Sa nowoczesne i bardzo przyjemne, Marcelowi sie bardzo
podobalo.
Nasze ulubione miejsca:
- wyspa Malgorzaty - ogromny park, bardzo przyjemny, znajduje się tam przyjemny plac zabaw, ogromny park idealny do spacerów oraz mini zoo, w któym Marcelowi bardzo się podobało, były tam kaczki, króliki, koniki i inne zwierzątka
- Łaźnia Széchenyiego - znajduje się w parku Varosliget, jest to największy kompleks term i basenów w Europie. Wody do kąpieli zawierają sód, wodorowęglan wapnia i magnezu, siarczany, fluorki. Kompleks jest ogromny i można również skorzystać z różnych zabiegów spa, takich jak masaże. Fajna atmosfera panuje w tej łaźni, najwięcej gości jest miejscowych, starszych dziadków, grają sobie w szachy i urządzają pogawędki. Marcelowi się podobało, ale on i tak uwielbia wszelaką wodę.
- obie strony, Buda i Pest są przepiękne, spacerowaliśmy dużo i bardzo nam się podobało, no i oczywiście wszystkie mosty są przepiękne
- polecam też gorąco wizytę na hali targowa Vásárcsarno - jak to na targu - pełno smakowitości, interesujących ludzi i atmosfera targu - zgiełk i harmider , a dodatkowo można zrobić zapas papryki w proszku, ja do tej pory mam jeszcze dwa opakowania :)
Do Budapesztu na pewno wrócimy, bo czuję mały niedosyt. Poza tym znajduje się tam wspaniały teatr lalkowy, który koniecznie musimy odwiedzić z Marcelem. Ciekawa jestem również okolic Budapesztu. No ale to za jakąś chwilkę, kiedy druga fasolka podrośnie :). Pozdrawiam!!!
Podczas przygotowań do ślubu i wyboru sukienki postanowiłam wybrać się do Warszawy. Warszawa jak wiadomo od Łodzi niedaleko, a że to stolica, to pomyślałam, że wybór eleganckich sukienek będę miała duży. Niestety, trochę już się zawiodłam na wstępie, szukając adresów w internecie - sklepów nie było za dużo, albo inaczej - dużo adresów się wyświetliło, ale po głębszej analizie okazywało się, że są to jedynie sklepy internetowe mające siedzibę w Warszawie, ale nie mające sklepu stacjonarnego. Na dodatek sklep na któym bardzo mi zależało - mamatu (tam akurat nie było sukienek, ale różne inne fajne ubrania, które chciałam poprzymierzać)- miał być w tym czasie zamknięty ze względu na urlop.
No nic, pomyślałam, i tak jadę, Warszawę lubię, to sobie chociaż trochę na miasto popatrzę :).
W końcu mój wybór padł na 3 sklepy - i bardzo się cieszę, że tylko na tyle, bo każdy był w innym miejscu Warszawy i ledwo je wszystkie ogarnęłam, zwłaszcza, że postanowiłam wybrać się jeszcze na 'Niewidzialną wystawę'.
Odwiedziłam:
Okame - to był najlepszy sklep, duży wybór i ciekawe kroje, niektóre ubrania były naprawdę bardzo ładne, dobrze wykonane, a pani sprzedawczyni była bardzo miła. Głównie były tam polskie marki.
9 miesięcy - zupełnie tego sklepu nie polecam, może i był tam duży wybór bielizny ciążowej i dla mam karmiących, ale ubrania to był jakiś koszmar. Okropne fasony, praktycznie wszystkie ubrania to były takie brzydkie, stereotypowe ubrania dla ciężarówek - niekształtne i w burych kolorach.
Happy Mum - ten sklep, co prawda mamy i w Łodzi, ale pomyślałam sobie, że może w Warszawie będzie większy wybór - i miałam rację, był większy wybór, poprzymierzałam sobie trochę sukienek i moja sukienka śłubna była również z tego sklepu.
Podsumowując - raczej nie warto wybierać się specjalnie do Warszawy po ubrania ciążowe, bo nie ma za dużego wyboru, chyba lepiej jednak pobuszować w internecie i sobie coś znaleźć. Tylko z sukienką ślubną może być problem, bo jednak chciałoby się aby wszystko ładnie było dopasowane i dobrze leżało. Zdecydowanie najładniejsze sukienki ma Happy Mum - są ładne, dobrze uszyte i z fajnych materiałów, jest bardzo duży wybór i są bardzo eleganckie. Ja w mojej czułam się świetnie :).
Oto ona:
No nic, pomyślałam, i tak jadę, Warszawę lubię, to sobie chociaż trochę na miasto popatrzę :).
W końcu mój wybór padł na 3 sklepy - i bardzo się cieszę, że tylko na tyle, bo każdy był w innym miejscu Warszawy i ledwo je wszystkie ogarnęłam, zwłaszcza, że postanowiłam wybrać się jeszcze na 'Niewidzialną wystawę'.
Odwiedziłam:
Okame - to był najlepszy sklep, duży wybór i ciekawe kroje, niektóre ubrania były naprawdę bardzo ładne, dobrze wykonane, a pani sprzedawczyni była bardzo miła. Głównie były tam polskie marki.
9 miesięcy - zupełnie tego sklepu nie polecam, może i był tam duży wybór bielizny ciążowej i dla mam karmiących, ale ubrania to był jakiś koszmar. Okropne fasony, praktycznie wszystkie ubrania to były takie brzydkie, stereotypowe ubrania dla ciężarówek - niekształtne i w burych kolorach.
Happy Mum - ten sklep, co prawda mamy i w Łodzi, ale pomyślałam sobie, że może w Warszawie będzie większy wybór - i miałam rację, był większy wybór, poprzymierzałam sobie trochę sukienek i moja sukienka śłubna była również z tego sklepu.
Podsumowując - raczej nie warto wybierać się specjalnie do Warszawy po ubrania ciążowe, bo nie ma za dużego wyboru, chyba lepiej jednak pobuszować w internecie i sobie coś znaleźć. Tylko z sukienką ślubną może być problem, bo jednak chciałoby się aby wszystko ładnie było dopasowane i dobrze leżało. Zdecydowanie najładniejsze sukienki ma Happy Mum - są ładne, dobrze uszyte i z fajnych materiałów, jest bardzo duży wybór i są bardzo eleganckie. Ja w mojej czułam się świetnie :).
Oto ona:
(happymum.pl)
Chciałabym napisać o kolejnym fajnym miejscu, które się otworzyło w Łodzi, a jest to Brednia - jak sami o sobie piszą - 'galeria, wino, chleb'.
Co prawda, wina tam nie piłam, ale za to przepyszne śniadania nie raz i nie dwa jadłam. Szczerze polecam - wydaje mi się, że jest to najlepsze miejsce na śniadanie w Łodzi. Po pierwsze - są otwarci od 9, a nie jest to zbyt częste zjawisko, przynajmniej na Piotrkowskiej, po drugie mają super wybór, a po trzecie bardzo przystępne ceny.
Z menu śniadaniowego możecie wszystko śmiało brać - ja już przetestowałam każdy punkt i nie ma żadnej wtopy. W menu znajdziemy pasty: rybną i jajeczną, jajecznicę, omlet, jogurt z muesli, a także chałkę z pysznymi konfiturami. Pieczywo wypiekane jest na miejscu, jest również możliwość kupna na wynos - koniecznie spróbujcie chleba z olwikami i rozmarynem, niebo w gębie.
Ceny wahają się 10 - 12 zł, więc sami widzicie, że jest dobrze + czarna kawa za jedyną złotówkę.
W godzinach późniejszych jest oczywiście możliwość zjedzenia obiadu, sałatki, bajgli, ale z tej opcji jeszcze nie korzystałam. Co mi tam jeszcze bardzo smakowało, to lemoniada grejpfrutowa, naprawdę godna spróbowania :).
Jeśli chodzi o dzieci, to nie są za bardzo przygotowani - nie ma krzesełek ani żadnego kącika dziecięcego, ale za to jest bardzo duży paprapet po którym naszy synek lubi jeździć autkami. No i obsługa jest bardzo miła i robią pyszne kakao :).
Idealne miejsce na niedzielne śniadanie :).
Co prawda, wina tam nie piłam, ale za to przepyszne śniadania nie raz i nie dwa jadłam. Szczerze polecam - wydaje mi się, że jest to najlepsze miejsce na śniadanie w Łodzi. Po pierwsze - są otwarci od 9, a nie jest to zbyt częste zjawisko, przynajmniej na Piotrkowskiej, po drugie mają super wybór, a po trzecie bardzo przystępne ceny.
Z menu śniadaniowego możecie wszystko śmiało brać - ja już przetestowałam każdy punkt i nie ma żadnej wtopy. W menu znajdziemy pasty: rybną i jajeczną, jajecznicę, omlet, jogurt z muesli, a także chałkę z pysznymi konfiturami. Pieczywo wypiekane jest na miejscu, jest również możliwość kupna na wynos - koniecznie spróbujcie chleba z olwikami i rozmarynem, niebo w gębie.
Ceny wahają się 10 - 12 zł, więc sami widzicie, że jest dobrze + czarna kawa za jedyną złotówkę.
W godzinach późniejszych jest oczywiście możliwość zjedzenia obiadu, sałatki, bajgli, ale z tej opcji jeszcze nie korzystałam. Co mi tam jeszcze bardzo smakowało, to lemoniada grejpfrutowa, naprawdę godna spróbowania :).
Jeśli chodzi o dzieci, to nie są za bardzo przygotowani - nie ma krzesełek ani żadnego kącika dziecięcego, ale za to jest bardzo duży paprapet po którym naszy synek lubi jeździć autkami. No i obsługa jest bardzo miła i robią pyszne kakao :).
Idealne miejsce na niedzielne śniadanie :).
Dzisiaj chciałabym napisać o moim ślubie - rowerowym ślubie :).
Jechaliśmy do urzędu na tandemie, a za nami jechał orszak 12 rowerów. Było super!!! Nasz tandem był udekorowany - z tyłu przyczepione były metalowe różnokolorowe puszki - tak do końca nie polecam, bo hałas był przeogromny, no ale na pewno wszyscy nas zauważyli.
Po drodze wszyscy nam machali, nasz orszak ciągle dzwonił swoimi dzwonkami, a wszystko wyszło po prostu genialnie - chociaż orszak powstał na maksa spontanicznie - w dniu ślubu dzwoniłam po naszych gościach i składałam im propozycję nie do odrzucenia :).
Z naszym tandemem rónież wyszła bardzo ciekawa historia:
My wciąż jeździmy wszędzie na rowerach, więc gdy przyszedł czas na planowanie transportu do Urzędu Stanu Cywilnego wybór naturalnie padł na rower. Ale, pomyśleliśmy sobie, że super to by było pojechać na tandemie, w końcu tak razem i symbolicznie, strasznie nam się ten pomysł spodobał. Był oczywiście tylko jeden problem :) - nie mieliśmy tandemu. Zaczęły się wielkie poszukiwania i co się okazało, nie było to wszystko takie łatwe, nawet w takim dużym mieście jakim jest Łódź. Nie poddając się jednak, wpadłam na pomysł aby poprosić o pomoc organizację pozarządową Rowerową Łódź , która ma aż 7.500 użytkowników na Facebooku.
No i nie zawiodłam się! Rowerowa Łódź zrobiła dla nas świetne ogłoszenie, a odzew Łodziaków i nie tylko był niesamowity. Bardzo dużo osób udostępniło naszą prośbę i dostaliśmy kilka propozycji pożyczenia tandemów, ale jedna była szczególna - otóż napisał do nas pan z Urzędu Miasta Łodzi z informacją, że przecież pan prezydent Stępień ma tandem i na pewno z chęcią nam go pożyczy.
Niedowierzaliśmy - ale jak to, nam, tandem, prezydent? No my bardzo chętnie, ale czy aby na pewno? Pan Marcin umówił nas na spotkanie z panem prezydentem abyśmy obgadali wszystkie szczegóły. Do Urzędu poszliśmy lekko stremowani, ale niepotrzebnie zupełnie, bo atmosfera była przemiła. Pan prezydent jest w posiadaniu przepięknego tandemu marki Gazelle i zgodził nam się go pożyczyć na czas śłubu! Trochę się wszyscy obawialiśmy, bo ja nie dość, że byłam wtedy w 7 miesiącu ciąży, to my na dodatek jeszcze nigdy nie jeździliśmy na tandemie! Na szczęście, dzięki przemiłej parze z Łodzi mieliśmy okazję trochę potrenować jazdę - pożyczyli nam swój tandem, który okazał się ich prezentem ślubnym.
W dniu naszego ślubu, pan prezydent przyjechał na tandemie ze swoim synem i przekazał rower w nasze ręce. A muszę tu napisać, że Gazelle okazała się po prostu przepiękna, płynęła, a nie jechała. Czuliśmy się na niej świetnie i jazda od razu wychodziła nam bardzo dobrze. Rower ten jest bardzo elegancki i stylowy, co zresztą na pewno widać na zdjęciach :).
Podsumowując: przyjazd na tandemie do ślubu był świetnym pomysłem, pogoda nam dopisała, podobnie jak goście, jedyne czego żałuję, to tego, że nie wpadliśmy na pomysł orszaku trochę wcześniej i nie udało się zwerbować większej liczby osób :).
Chciałabym jeszcze raz mocno podziękować panu prezydentowi Stępniowi, panu Marcinowi, Rowerowej Łodzi i wszystkim osobom, które pomogły nam znaleźć tandem na nasz wymarzony ślub.
Pozdrawiamy!!!
Jechaliśmy do urzędu na tandemie, a za nami jechał orszak 12 rowerów. Było super!!! Nasz tandem był udekorowany - z tyłu przyczepione były metalowe różnokolorowe puszki - tak do końca nie polecam, bo hałas był przeogromny, no ale na pewno wszyscy nas zauważyli.
Po drodze wszyscy nam machali, nasz orszak ciągle dzwonił swoimi dzwonkami, a wszystko wyszło po prostu genialnie - chociaż orszak powstał na maksa spontanicznie - w dniu ślubu dzwoniłam po naszych gościach i składałam im propozycję nie do odrzucenia :).
Z naszym tandemem rónież wyszła bardzo ciekawa historia:
My wciąż jeździmy wszędzie na rowerach, więc gdy przyszedł czas na planowanie transportu do Urzędu Stanu Cywilnego wybór naturalnie padł na rower. Ale, pomyśleliśmy sobie, że super to by było pojechać na tandemie, w końcu tak razem i symbolicznie, strasznie nam się ten pomysł spodobał. Był oczywiście tylko jeden problem :) - nie mieliśmy tandemu. Zaczęły się wielkie poszukiwania i co się okazało, nie było to wszystko takie łatwe, nawet w takim dużym mieście jakim jest Łódź. Nie poddając się jednak, wpadłam na pomysł aby poprosić o pomoc organizację pozarządową Rowerową Łódź , która ma aż 7.500 użytkowników na Facebooku.
No i nie zawiodłam się! Rowerowa Łódź zrobiła dla nas świetne ogłoszenie, a odzew Łodziaków i nie tylko był niesamowity. Bardzo dużo osób udostępniło naszą prośbę i dostaliśmy kilka propozycji pożyczenia tandemów, ale jedna była szczególna - otóż napisał do nas pan z Urzędu Miasta Łodzi z informacją, że przecież pan prezydent Stępień ma tandem i na pewno z chęcią nam go pożyczy.
Niedowierzaliśmy - ale jak to, nam, tandem, prezydent? No my bardzo chętnie, ale czy aby na pewno? Pan Marcin umówił nas na spotkanie z panem prezydentem abyśmy obgadali wszystkie szczegóły. Do Urzędu poszliśmy lekko stremowani, ale niepotrzebnie zupełnie, bo atmosfera była przemiła. Pan prezydent jest w posiadaniu przepięknego tandemu marki Gazelle i zgodził nam się go pożyczyć na czas śłubu! Trochę się wszyscy obawialiśmy, bo ja nie dość, że byłam wtedy w 7 miesiącu ciąży, to my na dodatek jeszcze nigdy nie jeździliśmy na tandemie! Na szczęście, dzięki przemiłej parze z Łodzi mieliśmy okazję trochę potrenować jazdę - pożyczyli nam swój tandem, który okazał się ich prezentem ślubnym.
W dniu naszego ślubu, pan prezydent przyjechał na tandemie ze swoim synem i przekazał rower w nasze ręce. A muszę tu napisać, że Gazelle okazała się po prostu przepiękna, płynęła, a nie jechała. Czuliśmy się na niej świetnie i jazda od razu wychodziła nam bardzo dobrze. Rower ten jest bardzo elegancki i stylowy, co zresztą na pewno widać na zdjęciach :).
Podsumowując: przyjazd na tandemie do ślubu był świetnym pomysłem, pogoda nam dopisała, podobnie jak goście, jedyne czego żałuję, to tego, że nie wpadliśmy na pomysł orszaku trochę wcześniej i nie udało się zwerbować większej liczby osób :).
Chciałabym jeszcze raz mocno podziękować panu prezydentowi Stępniowi, panu Marcinowi, Rowerowej Łodzi i wszystkim osobom, które pomogły nam znaleźć tandem na nasz wymarzony ślub.
Pozdrawiamy!!!