Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Tak się już zbieram do napisania tego posta od paru dni. W końcu dzisiaj trochę ładniejsza pogoda, to i pisać się bardziej chce :).

Urodziłam córeczkę - totalna niespodzianka. Taka, że Mężowi mojemu to położna dwukrotnie pokazywała zanim uwierzył :). Roma przyszła na świat 23 listopada o 15:05, 8 dni po terminie. Była bardzo duża - 4170g i 57cm. Urodziłam naturalnie mimo małych przeciwności losu, ale o tym może w innym poście :).

Mała jest absolutnie cudowna, śliczna, urocza, na razie tylko je, śpi i robi kupkę/siusiu. Póki co nie wiemy co to jej płacz, nawet jak jest bardzo głodna (przesypia 4/5h w ciągu) to nie płacze, tylko tak miauczy jak koteczek. Ja mam tylko nadzieję, że kolki się nie pojawią, bo słyszałam i czytałam, że pojawiają się najczęściej koło 3 tygodnia, trzymajcie kciuki :).

Dzisiaj mieliśmy pierwsze werandowanie, trudno powiedzieć czy jej się podobało, nie płakała, więc może tak.

Karmimy się piersią i jest super - uwielbiam tę bliskość. Co prawda trochę mnie poraniła i każde karmienie na razie to ból, ale wiem, że niedługo to minie.

Na razie mój mąż jest cały czas z  nami i tak prawdopodobnie będzie jeszcze przez dwa tygodnie i jest mi niesamowitą pomocą. Ataki paniki ogarniają mnie gdy pomyślę, że mam z moja dwójeczką zostać sama, gdyż...

Marcelek niestety tak dobrze całej sytuacji nie znosi.
Co prawda do Romy jest nastawiony bardzo pozytywnie - ciągle do niej podchodzi, całuje ją, przytula, jak tylko płacze, to każe nam ją wziąć (tatusiu weź Romę, tak płacze bidulka :), ale on sam, emocjonalnie, bardzo źle to wszystko znosi. Wpada w ataki histerii, jest bardzo niegrzeczny - ciągle nas testuje, próbuje każdą naszą granicę, czasami już naprawdę nie wiemy co robić, a zazwyczaj każda histeria kończy się łkaniem: mamusia, moja mamusia, bądź: to mój tatuś, on wrócił z pracy do mnie i nam się serce kraje, wielkie przytulanie, a za chwilkę bicie, gryzienie, histeria znowu, wyganaia nas z domu: idź sobie do parku. Oj ciężko jest. Mam nadzieję, że wkrótce się Marcelek oswoi z całą sytuacją, na razie cierpliwości dużo nam potrzeba :)))). Dobrze, że Roma taka spokojna i daje nam się w nocy wysypiać (serio wysypiać - śpię o niebo lepiej niż przez ostatnie miesiące ciąży:).

I tak to wygląda :). Teraz tylko byle do Świąt i trzeba wiosny wyglądać, taaaaaaaaaak mi słonka brakuje :).
A tutaj kilka zdjęć Romy.
Pozdrawiamy!!!

Zdjęcie




Wow, ale właśnie na super piosenkę trafiłam, polecam:

Asaf avidan maybe you are

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w bardzo ciekawym wydarzeniu - Restaurant Day.
Dzidziuś się nie spieszy, to sobie przynajmniej trochę pojadłam :))).

Restaurant Day odbywa się cztery razy do roku i polega on na tym, że w tym dniu każdy może sobie otworzyć swoją własną 'restaurację' - może ona się znajdować na podwórku, w parku, mieszkaniu, magazynie - liczy się pomysł i oryginalność.

My wczoraj byliśmy pierwszy raz na tym wydarzeniu, w Łodzi otworzyło się 8 punktów, my odwiedziliśmy 4, bo piąty punkt na naszej liście był już niestety zamknięty.

To co mi się strasznie podobało w odwiedzaniu tych punktów, to to, że były to miejsca w Łodzi, o któych nigdy nie słyszałam, a naprawdę warto było do nich zajrzeć. Fajne miejsca, fajni ludzie, smaczne, domowe jedzenie - czego chcieć więcej? :)

Nie mogę doczekać się kolejnej edycji. Jeśli ktoś zainteresowany, to może poczytać sobie tutaj o całym pomyśle.
A tu proszę, trochę zdjęć:














 Talerz rozmaitości

 Marcelowi nie smakowały frytki z brukwi



 U nas już 3 dni po terminie, chodzę co drugi dzień na ktg, doświadczam codziennie skurczy przepowiadających, ciało się przygotowuje.
Trochę wyluzowałam i już się tak nie niecierpliwię, wiem, że moje dziecko spotka się z nami, kiedy będzie na to gotowe.
Odkopałam naszą chustę elastyczną i trochę poćwiczyłam na lalce, tylko oczywiście brzuszek przeszkadza, ale chyba damy radę :).
Staram się  sporo spacerować - wczoraj na restaurant day przeszłam dobrych parę kilometrów.
Spełniam swoje zachcianki smakowe, takie jak: pasztetowa z ogórkiem kiszonym, pierogi ruskie i Michałki orzechowe, do zestawu brakuje mi tylko sushi, ale to sobie daruję na razie - już tyle wytrzymałam, że nie ma co ryzykować :). Za to jak tylko urodzę i trochę się ogarnę, to biegnę na masaż tajski! I nic mnie nie powstrzyma :))).
Marcel dzisiaj śpiewał dzidziusiowi 'Jaworowi ludzie' i też już bardzo chce zobaczyć maluszka. Ciągle przytula się do brzuszka, a każdego ranka z brzuszkiem się wita.
Bezsenność nadal doskwiera, ale znalazłam nowy serial - Grey's Anatomy, więc wypełniam puste godziny. Na szczęście nie jest on tak wciągający jak Dexter więc skończyło się kompulsywne oglądanie.
I cieszę się na Święta, wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale przyjeżdża moja siostra z Francji, nie mogę się doczekać pierwszego śniegu, kupowania prezentów, robienia ciasteczek z Marcelkiem, jak tak sobie myślę o tych  Świętach to mi się ciepło robi na serduszku.

Pozdrawiamy!!! :)



Czy ja już pisałam, że mam dosyć ciąży i chcę urodzić, już, natychmiast, TERAZ!!!?

Żartuję, wiem, że pisałam i to oczywiście prawda ale chciałam sobie zrobić małe podsumowanie.

A więc:

- tą ciążę znoszę bardzo podobnie jak pierwszą, przytyłam jednak mniej i generalnie czuję się bardziej 'fit', ale to chyba sprawka mojego ruchliwego synka :)
- cierpię na okropną bezsenność, usypiam koło 22 (po uprzednim godzinnym kręceniu się) i budzę się ok 3:30 i nie mogę usnąć do 5 lub 6.  Koszmar. i tak to już jest od trzech miesięcy - i to jest chyba najbardziej irytujący aspekt ciąży.
- jakąś niesamowitą przyjemność zaczęło mi sprawiać mycie zębów. wiem, to dziwne, ale jest mi tak dobrze jak czuję miętową pastę elmex, a potem szoruję sobie zęby, suuuuuuuper :).
- mam ogromną ochotę na słodycze, a już Michałki to u mnie nr 1. Podobnie jest ze wszystkimi warzywami i owocami. Z kolei nie mam za bardzo ochoty na mięso, praktycznie w ogóle go nie potrzebuję. I odkryłam o sobie kolejną prawdę - nie znoszę kaszy jaglanej ;))))).
- to co uwielbiam w ciąży, to ruchy dzidziusia - jest to dla mnie niesamowite, uwielbiam gdy się rusza, rozpycha, kopie, ma czkawkę i daje znać, że jest
- na szczęście należę to tych szczęściar co nie odczuwają za dużo dolegliwości ciążowych - nie mam żylaków, na początku miałam tylko mdłości, bez żadnych wymiotów i raz przez tydzien bolały mnie plecy na wysokości łopatki, rozstępy również pojawiły się tylko w jednym miejscu na brzuchu - i to dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.
- okropnie się męczę, wejście pod górkę to nie dla mnie, ba, czasami siedzę i jestem zmęczona :)
- męczy mnie stagnacja i chwilowy brak możliwości na ukierunkowanie mojej energii, nie mogę doczekać się wyjazdu do Lizbony

Spakowana już jestem, prawie wszystkie rzeczy dla dzidziusia już są, czekamy tylko na dostarczenie stacji kąpielowej.
Łukasz już jest, więc jest super :).
Termin mam na czwartek, jutro mam trzecie KTG.
Dextera skończyłam i moje życie stało się puste ;)))).
Zastanawiamy się co zrobić ze szczepionkami i mamy trochę mętlik w głowie. Na razie zdecydowaliśmy się na nie szczepienie przeciwko WZW B.
Zastanawiam się też na wózkiem - a raczej nad rezygnacją z niego na rzecz chusty - zastanawiam się tylko czy sprawdzi mi się ona w zimie. No i chyba będę musiałą zainwestować w kurtkę wielką co by mi się dzidziuś pod nią zmieścił, ale na pewno będzie taniej niż wózek :))).

I to by było na tyle moich dzisiejszych przemyśleń.
Pozdrawiamy WAS!!!!


Skoro sezon na dynię wciąż trwa, postanowiłam się podzielić z Wami moim ulubionym przepisem na to warzywo. Robi się łatwo, miło i przyjemnie, a smakuje wybornie.

Przepis pochodzi z książki Yotam Ottolenghi 'Plenty'

Składniki - przystawka dla 4 osób:

- 700g dyni ze skórką
- 50g tartego parmezanu
- 20g bułki tartej
- 6 łyżek posiekanej pietruszki
- 2.5 łyżki posiekanego tymianku
- starta skórka z 2 cytryn - moim zdaniem z jednej absoultnie wystarczy
- 2 zgniecione w prasce ząbki czosnku
- 60ml oliwy z oliwek
- 120g kwaśnej śmietany
- 1 łyżka posiekanego koperku
- sól i pieprz

Przygotowanie:

Nagrzać piekarnik do 190stopni.
Pokroić dynię na plasterki i  ułożyć na blaszce na papierze do pieczenia.

Przygotować posypkę:

Wymieszać w misce parmezan, bułkę tartą, pietruszkę, tymianek, połowę skórki z cytryny, czosnek, dodać trochę soli - nie za dużo bo parmezan już sam w sobie jest słony.

Wysmarować dynię oliwą i pokryć każdy plasterek grubą warstwą posypki.

Piec 30min, po tym czasie sprawdzić nożem czy dynia jest miękka. Jeśli posypka zacznie za bardzo brązowieć, można przykryć dynię folią aluminiową.

Podawać ze śmietaną wymieszaną z koperkiem, solą i pieprzem.

Naprawdę pycha!!! :)))



A ja nadal oczekuję Maluszka, na szczęście już Mąż mój wrócił więc możemy rodzić :))).
Dzisiaj Marcelek będzie u Babci na noc, więc będziemy mieć dla siebie trochę czasu sam na sam. Ale suuuuuuuuper!!!!!!!!!!!



Uhuhuhu, ale bym już urodziła.

 Coraz bardziej mi się dłuży, a ten ostatni tydzień to w ogóle mija mi pod znakiem wielkiej niecierpliwości. Czuję się taka zblokowana, w próżni, nic się nie dzieje. Ja już gotowa do startu, chciałabym aby coś się zaczęło dziać a taka jestem wmiejscusiedząca. Nie wiem w sumie jak mój obecny stan ducha przelać na klawiaturę :).

Całą ciążę mam zresztą takie poczucie zblokowania. Z jednej strony strasznie się cieszę, że jestem w ciąży, uwielbiam ruszającego się szkraba u mnie w brzuchu, uwielbiam mój brzuch i to, że rozwija się w nim życie, a z drugiej strony wkurza mnie to, że jestem taka jakby w zawieszeniu. Chciałabym tyle rzeczy robić, a za bardzo nie mogę w tym momencie - fizycznie nie mogę. Najdobitniej przekonałam się o tym w lipcu, w około 5 miesiącu - akurat Łukasz był w delegacji, mi się nudziło i wpadłam na 'świetny' pomysł aby pojechać z Marcelem do moich Dziadków do Gdyni. Sama, w ciąży, pociągiem, z dwuletnim dzieckiem, z bagażami, podróż bagatela 7.5h nocą. Nawet do głowy mi nie przyszło aby zastanowić się nad tym pomysłem. No i potem miałam - byłam u Dziadków 3 dni i 3 dni umierałam, nie mogłam się z łóżka ruszyć, chodziłam jak kaleka, a synkiem trzeba było się zająć, prawda? Tak więc po tym wypadzie zaczęłam trochę bardziej na siebie zważać. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo, że ciało mi nie pozwala, to moja wewnętrzna aktywność oczywiście nie wygasła i najchętniej w ogóle w domu bym nie siedziała. Brakuje mi też podróży, nawet mignęła mi taka myśl przez głowę żeby do agrotury się na ten weekend wybrać, ale na szczęście szybko przypomniałam sobie Gdynię :).

Wiem, że taki trochę chaotyczny ten wpis, ale tak to mnie wszystko wkurza dzisiaj, jakieś apogeum irytacji mam.

Przynajmniej wczoraj z tego wszystkiego zrobiłam swoją pierwsza w życiu dynię i jestem z tego bardzo zadowolona :).

Wczoraj miałam pierwsze KTG, wszystko super, na razie skurczów jeszcze nie ma, więc chyba jest szansa, że na Łukasza zaczekamy i mimo wszystko wolałabym jednak z nim rodzić, ale przyszły piątek to ostateczny termin :), ani dnia dłużej!!!





Wow! Kiedy to minęło? Przecież dopiero był marzec, obudziłam się wczesnym rankiem i wiedziałam - jestem w ciąży. Dwa tygodnie poźniej przeczucia potwierdziły się testem.

A teraz - jest już koniec października, termin na połowę listopada, a mnie ogarnia coraz to większe przerażenie :))). Nie, nie porodem, jakoś tak się czuję nieprzygotowana - że za mało ubranek, że tyle rzeczy powinnam jeszcze zrobić - a potem siadam z kartką i chcę zanotować co konkretnie, a wychodzi, że kupić koszulę nocną do szpitala i spakować torbę.

Nie mogę doczekać się już kiedy nasz Maluszek pojawi się na świecie - nie wiemy czy chłopczyk, czy dziewczynka, robimy sobie niespodziankę, ale wzmaga to jeszcze chęć przyspieszenia całego procesu.

Pomijając już fizyczne zmęczenie (pierwsza ciąża to bułka z masłem) spowodowane również ganianiem za Marcelem, to już tak bardzo chciałabym przytulić Maluszka, powąchać, potrzymać za rączkę, po prostu nie mogę doczekać się naszego spotkania :).

Ciążę znoszę bardzo dobrze, prócz ogromnego zmęczenia raz tylko przez tydzień bolały mnie plecy. Przytyłam 5kg mniej niż w pierwszej ciąży, ale z pewnością ruszałam się dużo więcej, plus jeździłam na rowerze do 36tygodnia - strasznie żałuję, że nie miałam licznika kilometrów, ciekawa jestem ile przejechałam :).

Mój mąż wyjeżdża teraz na 2 tygodnie i wraca kilka dni przed terminem i trochę boję się, że zacznę rodzić jak go nie będzie, ale na szczęście mam tyle pozytywnych i życzliwych osób wokół siebie, które zaoferowały wsparcie i pomoc, że łatwiej będzie mi znieść tą rozłąkę.

Ostatnio na ten mój wewnętrzny marazm zaczęłam oglądać namiętnie seriale - najpierw było The Killing - nikomu nie polecam jak ma doła, rzecz dzieje się w Seattle, ciągle leje, główni bohaterowie są dołujący i generalnie ten serial przygnębił mnie. Za to teraz jestem na czwartym sezonie Dextera i mimo, że dwa pierwsze sezony były najlepsze, to i tak serial fajnie się ogląda, i na pewno nie jest smutny.

Jeśli chodzi o podróże, to na razie mała przerwa - ostatnio byłam w Gdyni u moich Dziadków na weekend, dwa tygodnie temu i to na razie będzie na tyle. Nogi mi się ruszają, najchętniej bym już gdzieś wyruszyła, ale wiem, że muszę chwilkę poczekać - zresztą jest na co - pod koniec stycznia planujemy jechać na miesiąc do Lizbony - uciekamy przed zimą, nawet mamy już bilety kupione. Wprost nie mogę się doczekać.

Jaaaaaaaaaaaaki długi ten wpis. Ale tak mnie jakoś wzięło na pamiętnik i spisanie stanu mego obecnego :).

 ah, no i zostałam nominowana do Liebster BLog Award i jest mi bardzo bardzo bardzo miło! Dziękuję Mati i jutro sama będę nominować, odpowiadać i zadawać pytania :)))

Pozdrawiam wszystkich którzy dotarli do końca!!!!

Budapeszt


Do Budapesztu lecielismy ryanairem z Modlina. Lecialo sie krotko i przyjemnie - 1h 20 min. Pogode mielismy mieszana, jednego dnia strasznie lalo ale pozostale trzy dni bylo pogodnie. Mieszkalismy u finskiej studentki medycyny we wspanialej zydowskiej kamienicy. Po miescie poruszalismy sie metrem albo na piechote. Glownie zwiedzalismy place zabaw ;))).


Miasto


Budapeszt jest przepieknym miastem z niesamowita architektura. Kamienice sa wprost olsniewajace. Cale miasto ma charakter vintage. Bylam zdzwiona jakie sklepy znajduja sie w scislym centrum - wygladaly jak z lat 50 - 60. A patrzac przez witryny zakladu fryzjerskiego mialo sie wrazenie, ze panie glownie wykonuja trwala na piwo :).

Po miescie wozkiem jezdzi sie z latwoscia, wyjatkiem sa niektore stacje metra na ktorych nie ma wind. Ludzie sa przesympatyczni i prawdziwie uwielbiaja dzieci - ciagle ktos nas zaczepial, dotykal Marcela, usmiechali sie do niego a jeden pan pokazywal Marcelowi zdjecia swojego wnuczka. Ceny sa nieco wyzsze niz w Polsce. Odnosnie kulinariow to nie mielismy szczescia i nie udalo nam sie zjesc nic smakowitego, co trafialismy do jakiejs restauracji to jedzenie bylo naprawde paskudne.


Zwiedzanie


Co prawda nie zwiedzilismy za duzo muzeow i kosciolow, ale za to spedzilismy mily czas w parkach oraz na placach zabaw. Nie wiem jak poza centrum, ale w centrum Budapesztu jest naprawde bardzo duzo dobrej jakosci placow zabaw. Sa nowoczesne i bardzo przyjemne, Marcelowi sie bardzo podobalo.

Nasze ulubione miejsca:

- wyspa Malgorzaty - ogromny park, bardzo przyjemny, znajduje się tam przyjemny plac zabaw, ogromny park idealny do spacerów oraz mini zoo, w któym Marcelowi bardzo się podobało, były tam kaczki, króliki, koniki i inne zwierzątka



 


- Łaźnia Széchenyiego - znajduje się w parku Varosliget, jest to największy kompleks term i basenów w Europie. Wody do kąpieli zawierają sód, wodorowęglan wapnia i magnezu, siarczany, fluorki. Kompleks jest ogromny i można również skorzystać z różnych zabiegów spa, takich jak masaże. Fajna atmosfera panuje w tej łaźni, najwięcej gości jest miejscowych, starszych dziadków, grają sobie w szachy i urządzają pogawędki. Marcelowi się podobało, ale on i tak uwielbia wszelaką wodę.



- obie strony, Buda i Pest są przepiękne, spacerowaliśmy dużo i bardzo nam się podobało, no i oczywiście wszystkie mosty są przepiękne





 



- polecam też gorąco wizytę na hali targowa Vásárcsarno - jak to na targu - pełno smakowitości, interesujących ludzi i atmosfera targu - zgiełk i harmider , a dodatkowo można zrobić zapas papryki w proszku, ja do tej pory mam jeszcze dwa opakowania :)









Do Budapesztu na pewno wrócimy, bo czuję mały niedosyt. Poza tym znajduje się tam wspaniały teatr lalkowy, który koniecznie musimy odwiedzić z Marcelem. Ciekawa jestem również okolic Budapesztu. No ale to za jakąś chwilkę, kiedy druga fasolka podrośnie :). Pozdrawiam!!!