Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem



Dzisiaj wybraliśmy się na szlak w Narodowym Parku Teide, wycieczka doszła do skutku dzięki naszemu gospodarzowi Emilio.

Przyjechał po nas z żoną Adele i pieskiem Lolo, zapakował do samochodu i zabrał w drogę.

Ile dokładnie kilometrów przeszliśmy, to nie wiem, oszacowaliśmy, że około 8 we dwie strony.

Szlak jest łatwy i przyjemny, jak najbardziej dostępny dla rodzin z dziećmi. Praktycznie cała trasa jest płaska, zdarzyło się tylko kilka podejść.

Za to widoki są niesamowite. Teneryfa ciągle nas zaskakuje, góry w Parku Teide są tak inne od gór Anaga, że wręcz trudno w to uwierzyć. Anaga są zielone, bujne, w Teide jest krajobraz iście księżycowy, pusto, dużo kamieni, jedynie małe, karłowate krzaczki rosną. 

Marcelowi bardzo się podobało, tarzał się w piasku, rzucał i sypał  kamieniami, ciągle się przewracał, a ja się dziwiłam, że nic mu się nie dzieje. Aż sama usiadłam na ziemi i te kamyki, są takie… no, miękkie :).

Szlak bardzo nam się podobał, na pewno jeszcze tam wrócimy, bo było niesamowicie.

A na koniec jeszcze udaliśmy się do guachinche na pyszne jedzonko, ale to już temat na kolejny wpis :).


El Teide w całej okazałości

 Pustynnie

 Najlepszy plac zabaw


W oddali widać góry wyspy na wyspie Las Palmas

 Nasz szlak


Ruszyliśmy na szlak! Dzisiaj przeszliśmy 9.7 km na szlaku w górach Anaga. I ja padam :).

Góry są przepiękne – zielone, częściowo pokryte mrocznym lasem laurowym, który jest naprawdę niesamowity.

Szlak jest w miarę prosty – praktycznie cały czas idzie się w dół, jest tylko kilka odcinków pod górę.

Polecam dobre buty, droga jest mocno kamienista i kamienie często obsuwały mi się spod nóg i ja zaliczyłam parę upadków. 

Cała droga zajęła nam ok. 3.5h, z dwoma przystankami.

Marcel spisał się świetnie, Łukasz całą drogę niósł go w nosidle, dopiero gdzieś tak około 8-go kilometra Mały zaczął się buntować, że chce do mami, ale został spacyfikowany lizakiem i dokończyliśmy trasę.

Szlak ten naprawdę polecam, widoki są przepiękne, a droga relatywnie łatwa.

Dobra rada: ubierzcie się bardzo ciepło, bo na starcie jest naprawdę zimno, potem było gorąco, ale w Cruz del Carmen dobrze nas przewiało.

No to trochę fotek teraz, pozdrawiamy!











Wiem, że znów długo się nie odzywałam, ale trochę zmian u nas nastąpiło, przeprowadziliśmy się i w związku z tym zupełnie nie miałam kiedy pisać.

Powód naszej przeprowadzki był taki, że poproszono nas o zmianę pokoju ze względu na to, że pan domu nie może spać od godziny ósmej, bo Marcel jest za głośny. Tak więc, wylądowaliśmy w pokoju, który był dwukrotnie mniejszy, miał okno na ulicę (hałas dzień i noc), a na dodatek w celu wyciszenia, okna zasłonięte były gąbką, cały czas było tam ciemno jak w grobowcu. Czuliśmy się tam okropnie, zadecydowaliśmy więc, że pora poszukać czegoś innego. Tak z dnia na dzień nie było to takie najłatwiejsze, ale udało nam się znaleźć miły apartament w małej miejscowości o nazwie La Victoria. Budynek znajduje się przy małej uliczce, zaraz obok jest park z bardzo fajnym placem zabaw, a mieszkanie wynajmujemy od przemiłego Hiszpana – Emilio.
Niestety nie ma tu widoku oceanu, czego bardzo będzie mi brakować, nie ma też dachu na którym można się bawić, no i Marcel będzie tęsknił za Anną i Olem, dzieci chyba się na nas zresztą obraziły, bo nawet się pożegnać  nie chciały. Ale nie można mieć wszystkiego :).

Wczoraj więc, załadowani jak Cyganie, przeprowadzaliśmy się. Najpierw jechaliśmy do Puerto de la Cruz, a stamtąd następnym autobusem do La Victorii. No i w La Victorii – niespodzianka. Wypakowujemy nasze bagaże (we wszystkich autobusach nawet wózki trzeba pakować do luku bagażowego), a tu brakuje jednego plecaka, pytam Łukasza, on sprawdza raz jeszcze w luku, w autobusie, jeszcze raz w luku i autobusie, no nie ma. Autobus odjechał, my przerażeni, w plecaku był mój komputer, aparat, paszporty, portfel ze wszystkimi kartami, telefon, no wszystkie ważne rzeczy prócz pieniędzy. Stwierdziliśmy, że plecak na pewno został na przystanku autobusowym w Puerto, Łukasz pojechał tam, a ja poszłam ze wszystkimi pakunkami i Marcelem spotkać się z naszym nowym gospodarzem. Gdy się spotkaliśmy, od razu spytałam Emilio czy ma samochód, wyjaśniłam mu sytuację i pojechaliśmy na poszukiwanie plecaka (Łukasza niestety nie było już na przystanku). W samochodzie cały czas miałam nadzieję, że plecak będzie na mnie spokojnie czekał i jakże niemile się rozczarowałam gdy na miejscu nie było ani śladu po zgubie. Obeszłam wszystkie kafeterie, punkt informacji, stację kontroli ruchu, nic. Po chwili pojawił się Łukasz i wtedy się porządnie rozbeczałam. On jeszcze raz wszystko obszedł i oczywiście bezskutecznie. Emilio zaczął nas pocieszać, że to tylko kasa, że jesteśmy zdrowi i z tego powinniśmy się cieszyć. To prawda, ale niemiło tak zgubić plecak ze wszystkim co ważne. Emilio zaproponował też, abyśmy pojechali na policję zgłosić zgubę dokumentów. Tak też zrobiliśmy.

Na policji nikt niestety nie mówił po angielsku, dostałam numer na infolinię, gdzie mogłam złożyć doniesienie i za dwa dni miałabym przyjechać do Puerto podpisać raport. Emilio jednak zaproponował, że może tłumaczyć, więc przystałam na to, a policjant wysłał Łukasza to innego komisariatu, gdzie mają biuro rzeczy znalezionych. 

Siedzieliśmy z Emilio w poczekalni, on nadal próbował mnie pocieszyć, ja już trochę się uspokoiłam. Przyszła nasza kolej, weszliśmy do pokoju, policjant (ale przystojniak!!!) wyjął dokumenty, Emilio zaczął mówić, policjant popatrzył na nas, wyszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił z moim plecakiem!!!!!!!! Nie mogłam w to uwierzyć, plecak z całą zawartością leżał przede mną! I co się okazało? Plecak wypadł(!) z autobusu i jakaś dobra dusza znalazła go na drodze i przywiozła na komisariat. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Dobra dusza ma na imię Ruiz i zostawiła swój numer telefonu, więc mamy zamiar dzisiaj do niego zadzwonić.
Zrelaksowani wróciliśmy do domu, niezmiernie wdzięczni, że Emilio tak nam pomógł, chcieliśmy mu zapłacić chociaż za paliwo, to prawie się na nas obraził.

I tak wykończeni tymi emocjami usnęliśmy jak trusie. Jak ja się cieszę, że to wszystko się dobrze skończyło! :)