Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Wczoraj wróciliśmy, wykończeni, ale bardzo zadowoleni z wyjazdy. Było naprawdę super!
Ostatnie 3 dni spędziliśmy w Rzymie, piszę trochę nie po kolei, ale na świeżo.

W Rzymie nocowaliśmy u Stefano, który akurat wyjeżdżał z córką na 3 dni za miasto, więc zostawił nam klucze i mogliśmy się rozgościć, pełen komfort! :) Ale nie powiem, couchsurfera skłonnego do przenocowania nas w stolicy było naprawdę trudno znaleźć - całe szczęście, że się udało.

W Rzymie, jak to w Rzymie - chodziliśmy, chodziliśmy i jeszcze raz chodziliśmy. Jest przepięknie i miesiąc to byłoby za mało, aby wszystko zobaczyć. Niestety jednak Rzym, to miasto samochodów, całe centrum jest nimi po prostu ogarnięte. Nawet jak jest zaznaczone 'area pedonale' (strefa pieszych), to i tak mogą tam wjeżdżać taksówki, skutery i rezydenci. Okropieństwo - zwłaszcza dla rodziców z dziećmi. Malucha nie ma po prostu gdzie puścić, bo strach, że zaraz wpadnie pod koła jakiegoś pojazdu.

 Fontanna di Trevi


 Marcel z braku laku przelazł na trawniczek :)

 Koloseum

Miejsc przeznaczonych dla rodzin z dziećmi też jest bardzo mało - byłam w informacji turystycznej, pytałam pani, pokazała mi 2(!) parki na mapie. Na moje pytania na temat jakiejś kawiarni, figloraju, pokiwała przecząco głową. Bardzo trudno było mi w to uwierzyć, więc popatrzyłam na nią z niedowierzaniem, co ona zauważyła i powiedziała, że naprawdę tak jest - sama ma dzieci, więc jest na bieżąco w temacie. No nic, postanowiliśmy zwiedzić chociaż te dwa parki :).

Pierwszy to Parco Del Colle Oppio - bardzo blisko Koloseum. Jest to nieduży park, przyjemny, jest fontanna, mini kawiarenka oraz spory plac na którym znajdował się również plac zabaw. Napiszę tak - szału nie ma, ale ważne, że jakieś takie miejsce się znalazło. Co mi się bardzo tam spodobało, to urodziny zorganizowane na świeżym powietrzu - dzieciaki miały frajdę i świetnie się bawiły.

Relaks w parku i oglądanie nowo zakupionych książek




Drugi park to Ogrody Borghese - nie w  ścisłym centrum, ale bardzo łatwo można tam dojechać metrem, przystanek: Flaminio Piazza del Popolo. Park jest super - bardzo rozległy, są dwa place zabaw, może nie jakieś super nowoczesne i z wieloma przyrządami, ale dają radę. To co jednak bardzo mi się w tym parku podobało, to znajdująca się w Casina di Raffaella (przy jednym z tych placów zabaw) - Ludoteca - czyli wypożyczalnia gier, zabaw i książek. Prócz wypożyczalni, znajdowała się tam również księgarnia (książki były naprawdę starannie wybrane - nie mogłam się od nich oderwać :)), sala zabaw dla malutki dzieci od 1, oraz pokój do zabaw dla dzieci starszych. Oczywiście sanitariat dostępny był dla wszystkich. Miejsce to było super, bardzo przyjaźnie zorganizowane, panie tam pracujące bardzo miłe, Marcelowi tak bardzo się tam podobało, że nie chciał wychodzić :). Chciałabym bardzo aby takie miejsca znalazły się również w polskich parkach.









Ah, no i znaleźliśmy jeszcze jeden jedyny plac zabaw w centrum - ściśle odgrodzony, bo oczywiście po obu jego stronach jeżdżą samochody, był wypełniony dziećmi. Znajduje się on na Piazza Di S.Cosimato i panowałą na nim bardzo miła atmosfera, a Marcel z zaciekawieniem obserwował bawiące się tam dzieci.


 Pyszny kamyczek :)

A to chyba pożegnanie ze smoczkiem, wisiało ich na tym drzewie z 10 :)

Kolejny dzień, niestety musieliśmy spędzić w drodze. Mieliśmy do przejechania ok 220km do naszego następnego hosta Alessandro, do nadmorskiej miejscowości Pietrasanta.

Po drodze zahaczyliśmy o Modenę, gdzie obowiązkowo zjedliśmy lody i pochodziliśmy trochę po starówce, która jest przepiękna. Marcel zaś poprowadził sobie wózek - to jest teraz jego zabawa nr 1 :).

Maluch na szczęście prawie całą drogę nam przespał, a gdy się obudził, to zrobiliśmy sobie przystanek w La Spezii, ślicznej nadmorskiej miejscowości, która znajduje się zaraz obok Parku Narodowego Cinque Terre.

W La Spezii spędziliśmy ok 3h, pochodziliśmy trochę po mieście i spędziliśmy sporo czasu w Parku Giardini Pubblici, gdzie znajduje się świetny plac zabaw. Następnie zapakowaliśmy się do auta i po przejechaniu 50 km, znaleźliśmy się u naszego hosta, który czekał na nas ze swoimi dwoma przyjaciółmi Andreą i Daniele. Wszyscy okazali się bardzo sympatyczni i otwarci, kazali nam się przebrać i pojechaliśmy pokąpać się trochę w morzu. Wieczorem zaś pojechaliśmy do niedalekiego Camaiore, gdzie odbywał się mały festiwal uliczny z okazji pierwszego dnia lata. Zjedliśmy tam pyszną kolację i posłuchaliśmy trochę ulicznych grajków.

Następnego dnia postanowiliśmy nigdzie się nie ruszać i wypoczywać cały dzień. Nasz host mieszkał w pięknym domu z ogrodem, więc Marcel był wniebowzięty i się nie nudził. A ja pobrałam kilka lekcji włoskiego gotowania, bo Alessandro jest zapalonym kucharzem i serwował nam same pyszności :).

To był prawdziwy relaks a pogoda jak najbardziej dopisywała :).

Pozdrawiamy!!!


 Modena

 Marcel w Modenie :)

 Modena

 Lody, lody, lody :)

 Widok na La Spezię

 Giardini Pubblici w La Spezii

 La Spezia

 plaża nie wiem dokładnie gdzie :)

 Od lewej: Daniele, Alessandro i Andrea

Włoskie pyszności

 Włoska szkoła gotowania

I efekty :)

Na nasz 3 dzień we Włoszech, zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do Comacchio, małego miasteczka na wschodnim wybrzeżu. Stwierdziliśmy, ah! 130km w jedną stronę to przecież tak niedaleko :). No i bardzo potem żałowaliśmy tej głupiej decyzji. Nie to, że miasteczko było brzydkie, bo nie było, ale jednak taka długa podróż w taki upał i z małym dzieckiem to był koszmarny pomysł - Marcel szalał w samochodzie.
Prócz Comacchio odwiedziliśmy jeszcze Lido di Volano, gdzie chłopaki się trochę pokąpali, ja żałowałam bardzo, że nie wzięłam ze sobą kostiumu kąpielowego bo woda była ciepła jak w wannie, jeszcze nie doświadczyłam nigdzie takiej ciepłej wody nad morzem. Na koniec Marcel został siłą wyciągnięty z wody, bo ruszyć się nie chciał stamtąd (z perspektywą dwóch godzin w samochodzie to wcale mu się nie dziwię).
 Zajechaliśmy również do rezerwatu ptaków, żeby popatrzeć trochę na flamingi, ale park był kiepsko zorganizowany i nie było się nawet gdzie przejść.
W drodze powrotnej pojechaliśmy jeszcze tylko do Bolonii, trochę się przeszliśmy po starówce, zjedliśmy spaghetti po bolońsku i wróciliśmy do domu mega wykończeni, nie był to najbardziej wakacyjny dzień, zwłaszcze dla Łukasza, który już nie mógł nawet patrzeć na samochód :).

 Comacchio

 Comacchio

 Comacchio - sztuczne kaczki, kto to w ogóle wymyślił???

 Comacchio

  Lido di Volano - prawie wszystkie plaże są tam prywatne, ale właściciele muszą udostępnić dostęp do morae za darmo - takie jest prawo

 Bolonia

 Krzywe wieże w Bolonii :)

Bolonia

W zeszły wtorek polecieliśmy na wakacje do Włoch. Oczywiście jak to zwykle bywa, obiecywaliśmy sobie, że będzie spokojnie i jak najmniej w samochodzie, a ja będę codziennie zdawała relację z wyprawy. Jest jednak  trochę inaczej i dzisiaj mamy poniedziałek, a tu pierwszy wpis dopiero :). No nic, czas nadgonić zaległości.

Przylecieliśmy z Łodzi do Bergamo i planujemy zostać we Włoszech 11 dni. Wypożyczyliśmy samochód, odlot do Polski mamy z Rzymu, więc mamy do przejechania w prostej linii ok 700km (już przejechaliśmy 1200km), a że nie zawsze nocujemy po drodze, to sporo więcej.

W Bergamo nocowaliśmy w Central Hostel BG (http://www.centralhostelbg.com/) - lądowaliśmy bardzo późno, więc nie było innego wyjścia (resztę noclegów korzystamy z couchsurfing.org). Jest to bardzo przyjemny hostel w samym centrum, śniadanie jest wliczone w cenę. Hostel jest dosyć drogi – 50 euro za dwie osoby w dormitorium 6-ścio osobowym. Dziecko do lat 3 nie płaci. 


W Bergamo trochę sobie połaziliśmy po starym mieście, jest urocze. Marcel pokąpał się w fontannie, a na końcu trafiliśmy do miłego parku w którym był mały plac zabaw.

Następnie udaliśmy się do Parku Suardi (poleciła nam go pani w informacji turystycznej) i naprawdę warto się tam z dzieckiem udać. Jest super – świetna fontanna w której się można popluskać, ogromny plac zabaw na którym dziecko w każdym wieku znajdzie coś dla siebie, staw z rybkami, zakątek, gdzie były kaczki, kury, gęsi a nawet wygrzewający się na słońcu żółw. Jest nawet toaleta – mini domek dla dzieci do lat 5. Marcel bawił się w tym parku świetnie.

Po zabawie wykończony usnął, a my zaczęliśmy zbierać się do drogi – mieliśmy do przejechania aż 200km do Modeny, gdzie czekał na nas nasz host Mirco.

Niestety nie zdecydowaliśmy się na autostradę i bardzo tego żałowaliśmy, droga jest brzydka, monotonna i zagmatwana, bardzo długo nam zajął dojazd i ogólnie negatywnie to przeżyliśmy . Na miejsce dotarliśmy dopiero ok 23. Więc się tylko przywitaliśmy, do łóżka i spać :).

Pozdrawiamy i do napisania! 


włoska kuchnia jest super




park na starym mieście


uwielbiam takie urocze warzywniaki, kiedyś otworzę taki w Łodzi :)




kibelek dla dzieci

 ptaszarnia




W końcu, po dwóch miesiącach w domu, ruszyliśmy się :)! Dla mnie dwa miesiące było już stanowczo za długo i niecierpliwie przebierałam nóżkami, by w końcu gdzieś się wyjechać. Nasz cel: Norwegia.
O wyborze Norwegii, jak to zwykle bywa, zadecydowały bardzo tanie bilety lotnicze do Bergen. W dwie strony zapłaciliśmy za naszą trójkę tylko 300zł.
Jeśli chodzi o Norwegię, to czytałam sobie wcześniej trochę na temat tego kraju, że porządek, że pięknie, że dużo pada i że okropnie drogo. Ale tak sobie myślałam, eh, okropnie drogo, to pewnie tak do wytrzymania, jakoś damy rade, w Anglii niby też jest drogo. Zastanawiałam się nad wzięciem zapasów jedzeniowych, ale w końcu zrezygnowałam i jedyne, co zabralam  to paczka pieluch, słoiczki dla Marcelka na każdy dzień, płatki na śniadanie i mokre chusteczki. No i bardzo żałowałam, że tylko tyle rzeczy zabrałam. Tam jest rzeczywiście OKROPNIE drogo. Na szczęście, przez 4 dni byliśmy goszczeni przez moją koleżankę Marysię, a więc objadaliśmy ich lodówkę i korzystaliśmy z polskiej gościnności :). 





Każdemu kto wybiera się do Norwegii, a tam nie zarabia bądź nie jest mega bogaty, polecam wykupienie dodatkowego bagażu i wzięcie jedzenia na cały pobyt. Przykładowe ceny: bochenek chleba w piekarni 20zl, drożdżówka z cynamonem 17zl, dwa(!) naleśniki w knajpce 60zl. No, to resztę sobie można wyobrazić. Noclegi również nie należa do najtańszych, w hostelu (YMCA hostel,  świetne warunki dla dzieci, jest salka, gdzie jest wielka szafa z zabawkami, klockami i samochodzikami), w którym niestety już nie było dla nas miejsca, jest to koszt 100zł od osoby, w 8-osobowej sali, a my spaliśmy na kwaterze prywatnej, w przepięknym mieszkaniu za 300zł za noc. No, to to by było na tyle narzekania, bo...
Norwegia jest przepiękna! i ja tam kiedyś wrócę! jak tylko Łukasz znajdzie sobie pracę na platformie wiertniczej w norweskiej firmie :))).



Jak juz wczesniej pisalam, przez 4 dni byliśmy u Marysi i Rafała, w wiosce, która nazywała się Sande. Sande jest malutkie, nie jeżdżą tam żadne autobusy, najbliższy sklep jest oddalony o 15 km, ale za to jest tam ślicznie - chodziliśmy sobie na spacery, a w którą stronę się nie ruszyliśmy, to zaraz droga się kończyła i wychodziliśmy na śliczną zatoczkę. Mieliśmy niebywałe szczęście, że na przeciwko naszego domku bylo przedszkole - był tam plac zabaw, masa zabawek i popołudniami nikogo tam nie było, a brama była otwarta. Marcel był wniebowzięty - cały czas z rodzicami, dużo zieleni, przestrzeni do gry w piłkę i pusta droga po której można było biegać.







Po 4 dniach, promem dostaliśmy się do Bergen. Tam również pogoda nam dopisała (a podobno jest to najbardziej deszczowe miasto w Europie - raz pod rząd lało 83 dni) i trochę sobie pospacerowaliśmy oraz wjechalismy kolejką na Floyen (szczyt o wysokości 399m, jeden z siedmiu otaczających Bergen)
Bergen jest cudne - bardzo zadbane, urokliwe, pełne drewnianych śłicznych domków, wszędzie są kwiaty, bardzo nam się podobało. No i pełno tego, czego nam tak strasznie brakuje w Łodzi - lasy, szlaki piesze, zatoczki - dla wielbicieli spędzania czasu na świeżym powietrzu - raj.
Na Floyen znajduje się bardzo fajny plac zabaw - prawie całkowicie wykonany z drewna, Marcelowi bardzo się tam podobało. Niedaleko znajduje się również park Trolli.



Chwilę przed odlotem byliśmy również na targu rybnym i w Bryggen, Marcelowi na targu bardzo podobały się krewetki (?).

Podsumowując naszą wyprawę - na pewno czuję niedosyt i na pewno do Norwegii wrócę. Nawet powiesiłam sobie mapkę na szafie i codziennie na nią patrzę. Chciałabym wyruszyć na szlak z plecakiem na plecach, namiotem, śpiworem i całym ekwipunkiem i wbić się w te odludne tereny.
Ale to może kiedyś jak zaciśniemy pasa i sobie na tą wyprawę sporo zaoszczędzimy :).