Welcome to our website !

Blog dla podróżujących rodziców

Berlin z dziećmi, podróże z dziećmi, Berlin z dzieckiem

Jak wyjeżdżałam, to tak sobie obiecywałam, że pisać będę co najmniej co drugi dzień. Ale oczywiście, nie było mi dane. Co odpalałam kompa, to było: mama bajkę!!! O dżizas, potrzebuję drugiego komputera! :), albo tysiąca bajek na dvd. A teraz dzieci śpią, więc mogę trochę nadrobić zaległości :).

U nas dzisiaj pierwszy dzień jest taka całkowicie piękna pogoda, świeci słońce, jest ciepło i temperatura 15 stopni. Do tej pory dosyć sporo padało, najczęściej pogoda była w kratkę - raz słońce, raz deszcz i tak przez cały dzień.

Mieszkamy w dzielnicy Belem, na dole Lizbony. Jest to kluczowe w naszej sytuacji (dwójka dzieci + dwa wózki) i radziłabym każdemu kto wybiera się do Lizbony z wózkiem upewnić się, że nie będzie miał za dużo pod górkę, bowiem miasto to położone jest na 7 wzgórzach i można naprawdę kiepsko trafić :). Trochę zwiedzamy, ale nie jakoś strasznie dużo, bo jednak pchanie wózków pod górę i dodatkowo po wąskich, brukowanych uliczkach nie jest najłatwiejszą sprawą. Myślę, że świetnie sprawdziłyby się tutaj nosidła, ale u mnie to jedno dziecko już za ciężkie, a drugie jeszcze za malutkie :).

Ale w Belem jest świetnie, są parki, place zabaw (jeden nawet na przeciwko naszego mieszkania), jest rzeka, pełno atrakcji turystycznych, więc czego chcieć więcej. Znalazłam dzisiaj nawet sklep, co już w ogóle napawa mnie niesamowitą radością :) (może się to wydawać dziwne, ale tu po prostu nie ma na każdym rogu  Żabki i do dzisiaj najbliższy znany mi sklep znajdował się 5 przystanków tramwajowych od mojego domu, więc miałam problem, gdy np skończyło się mleko).

Dzieci zadowolone, a w każdym bądź razie Marcel, w końcu nie siedzi w domu i może sobie trochę pohasać. I ciągle mnie na lody naciąga, a na mój argument, że jest za zimno, oświadcza: no co Ty, mamo, przecież jechaliśmy pociągiem, lecieliśmy samolotem, TU nie jest zimno. No i muszę mu tego loda kupić :))).
Chociaż nie powiem, Marcel daje mi się trochę we znaki również. Jakiś taki napastliwy w stosunku do mnie się zrobił i zaczynam sie czuć bardziej jak jego więzień niż mama. Są tu ze mną dwie moje siostry, ale Marcel nic nie chce z nimi robić, tylko z mamusią i z mamusią, trochę to już męczące i powoli zaczynam mieć tego dosyć. Na dodatek w ogóle mnie nie słucha, na każdą moją prośbę robi coś zupełnie odwrotnego i nerwy już naprawdę mam czasami jak postronki i prócz tego, że tęsknię za moim Mężem strasznie, to pragnę również tego, aby gdzieś sobie bez Marcelka na dwie godzinki wyskoczyć.

A Romcia, jak to Romcia. Uśmiechnięta i zadowolona, głuży sobie ślicznie, na brzuszku leżeć nie znosi i ma już dużo więcej godzin aktywności - nie śpi już około 4 -5h w dzień, no ochyba, że jest na spacerku, to i cały dzień potrafi przespać. Jest kochana i urocza i zaczynają jej jaśnieć włoski, może blondynę będziemy mieli? :)))

Dzisiaj nie za dużo zdjęć, bo muszę je trochę posegregować, no i mam nadzieję, że uda mi się napisać wcześniej niż za tydzień. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

 Widok z naszego okna sprzed minuty :)

 W Parku Estrela

 Park Estrela

 Park Estrela

 W centrum Lizbony

  W centrum Lizbony


 Praca do Comercio

Praca do Comercio
Witajcie!
Jesteśmy! Do Lizbony dotarliśmy już w niedzielę przed południem, ale dopiero dzisiaj mam chwilkę żeby wszystko opisać (pada).

Podróż oczywiście rozpoczęliśmy w Łodzi - mój Tata zawiózł nas do Warszawy. Trochę za późno wystartowaliśmy, ale udało nam się dotrzeć na czas - zwłaszcza, że pociąg już na wstępie był opóźniony 20 minut (i było to okropne 20 minut - było niesamowicie zimno, pojechaliśmy na Dworzec Zachodni, żeby na pewno zdążyć, a tam wszystko na świeżym powietrzu, Marcel wpadł w okropną histerię i generalnie wszystkim pasażerom było nas bardzo szkoda :)). Na szczęście nie za dobry początek podróży nie oznaczał, że cała droga taka już będzie i jak już wsiedliśmy to wszystko poszło gładko :).

Na początku muszę napisać, że mimo początkowego opóźnienia, to PKP pozytywnie nas zaskoczyło: wszędzie było czysto, ciepło, ubikacja przyzwoita, na początku podróży przyniesiono nam nawet herbatę/kawę/soczek do wyboru i wafelek, w cenie biletu :).
Czas płynął nam szybko, Marcelek, jak to Marcelek, trochę szalał, ale oglądaliśmy również książeczki, bawił się autkami, a na ostati odcinek drogi nawet usnął, a Roma można powiedzieć, że przespała calusieńką podróż nie otworzywszy ani oczka :).

Po dotarciu na Dworzec Główny w Berlinie (nota bene przepiękny dworzec i chyba najbardziej praktyczny na jakim byłam - wszędzie windy, a to w naszej sytuacji - dwa wózki i cztery torby - było bardzo pomocne) udaliśmy się do hotelu Meininger, który znajduje się dosłownie 100m od dworca. Hotel szczerze polecam, zwłaszcza osobom, które tak jak my są tylko przejazdem. Hotel czysty, sympatyczna obsługa, łazienki w pokojach, dla niemowląt bezpłatne łóżeczka turystyczne, a do tego niedrogi - za pokój czteroosobowy na jedną noc zapłaciliśmy 56euro.

Po dotarciu do hotelu można powiedzieć, że od razu padłyśmy (no ale niestety Marcel nie padł i trzeba było powstać :)).

Samolot miałyśmy następnego dnia rano o 7:10 z lotniska Schonefeld. Dotarłyśmy tam bez problemu kolejką podmiejską.

Lotnisko nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia, jest stare, dosyć zaniedbane, nie ma wind, więc się trochę nawnosiłyśmy wózków. Kontrola przeszła sprawnie, ale zabrano wózek Romy na prześwietlanie kół, pani się nawet mnie pytała, czy mogłabym zdjąć te koła, ale ja tylko udałam głupią, że nie mam pojęcia jak to się robi (pogrzało ją, Marcel uciekał, Romcia na rękach, a ja będę wózek rozmontowywać).

Lecieliśmy linią EasyJet i tu muszę napisać, że miła niespodzianka. Jak na linie niskobudżetowe, to pełen luksus. Jedną walizkę podręczną można oddać bezpłatnie do luku, co było bardzo komfortowe, nikt też nie robi problemu, że dodatkowo ma się torebkę, laptopa, bądź aparat. Można ze sobą jeszcze nieodpłatnie zabrać jedną siatkę z zakupami ze strefy wolnocłowej. Rodziny z dziećmi do lat 5 mają pierwszeństwo wejścia na pokład, a na biletach są oznaczone miejsca, więc nie ma tego całego przepychania i zniecierpliwienia jak np. w Ryanair.

Lot był dosyć długi, do tego mieliśmy opóźnienie, wystratowaliśmy 40min później niż było planowane. Marcelek oglądał sobie bajeczki, a Roma... tak, spała oczywiście :))).




Po wylądowaniu w Lizbonie,  musiałyśmy przejść hektar po nasze bagaże i jeszcze większy hektar po wózki - wózki są tam, gdzie bagaż ponadgabarytowy.

 Na lotnisku czekała na nas już właścicielka naszego apartamentu - Marta, część z nas pojechała z nią, a część taksówką. Pogoda przywitała nas pochmurna, aczkolwiek było 13 stopni, więc byłyśmy przeszczęśliwe. Nasza gospodyni okazała się przesympatyczną osobą, bardzo pomocną, uczynną i serdeczną. Nasz apartament znalazłam na stronie airbnb.com. Korzystam już drugi raz i bardzo jestem zadowolona.

Apartament jest bardzo ładny, ale również bardzo malutki i trochę zimny, jak to w takich krajach potencjalnie bardzo gorących, w domu nie ma ogrzewania. Znalazłyśmy piecyk olejowy i się dogrzewamy, mam nadzieję, że nie zrujnujemy Marty rachunkiem za prąd.

Po południu przeszłyśmy się jeszcze z moją siostrą Magdą do marketu po podstawowe zakupy, po drodze podziwiając Lizbonę. Mieszkamy w Belem, bardzo ładnej, pełnej zabytków części miasta.

I to by było na razie na tyle :). Wczorajszy dzień spędziłyśmy na zwiedzaniu, trochę się zgubiłyśmy i nachodziłyśmy się sporo, ale o tym już w nastepnym poście.

Pozdrawiamy!!!



 Belem

 Klasztor Hieronimitów



 Belem i tramwaj linii 15

 Belem



Tak już się zbieram z tym wpisem parę dobrych miesięcy, a niedługo to już będę mogła napisać, że lat :).
Na Malcie byliśmy dwa lata temu w kwietniu, wróciliśmy w Wielką Niedzielę.

Wybraliśmy się tam, gdyż znaleźliśmy bardzo tanie bilety lotnicze, pogoda miała być wiosenna, chcieliśmy się trochę zrelaksować, zwłaszcza, że w Polsce w dniu wyjazdu padał śnieg i ogólnie było ponuro.

Kwiecień, maj, to najlepsze miesiące aby odwiedzić Maltę. W lato jest za gorąco, a w zimę może nie jest jakoś szczególnie zimno, ale pogoda nieprzyjemno - mżawkowa, lepiej posiedzieć w domu. W czasie kiedy my byliśmy na Malcie było super, ani razu nie padało, wszystka roślinność zaczynała właśnie kwitnąć i było bardzo przyjemnie.

Lecieliśmy z Krakowa z Ryanairem. Lot dosyć długi - 2h40 min, ale Marcel dał radę - większość drogi spał.

Z noclegów jak zwykle korzystaliśmy z gościnności ludzi z couchsurfingu. Mieliśmy trójkę gospodarzy: na wyspie Gozo był to Mario, w Marsaskali Karl, a w Paoli Eamon ze swoją słodką córeczką i żoną.

Wszyscy byli bardzo mili, a Mario niesamowicie gościnny. Był starym kawalerem i lekarstwem na samotność jest dla niego couchsurfing. Przenocował już wtedy około 200 osób i ciągle zapraszał nowych gości. Bardzo otwarty i miły, przerobił swój garaż na sypialnię dla gości. Gdy dowiedział się, że będziemy z maluchem, to skombinował dla nas nawet łóżeczko dziecięce i przewijak :).

Malta i Gozo to maleńkie wyspy, ale bardzo urokliwe i obie warto zwiedzić. Gozo jest dużo spokojniejsza i mniej turystyczna, bardzo zielona, przepiękne plaże, klify i warto się wybrać aby obejrzeć Lazurowe okno w Dwejra, a także do stolicy wyspy - Victorii aby zobaczyć to urocze miasto, a zwłaszcza Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i Gran Castello.

Po Gozo najlepiej przemieszczać się autobusami i szczerze odradzam wypożyczanie auta, które tak na marginesie są bardzo tanie. Uliczki są wąski, strome i kręte, szkoda nerwów :).

A na koniec trochę zdjęć.

Pozdrawiam! A następną notkę będę pisać już z Portugalii! :))

 Płyniemy na Gozo :)


 Kiedy dziecko śpi, mama... odpoczywa? :)




 Na lody zawsze znajdzie się miejsce :)
 Tańczymy :)

 Victoria (Rabat)

 Victoria (Rabat)

 Victoria (Rabat)

 Gozo klify

 Gozo klify

 Ktoś sobie rybki łowi

 No bo karmić wszędzie można :)

 Nasza kwatera

 Lazurowe okno 


 W Victorii

 Różowo mi :)



 Victoria


 Victoria

 Victoria



 Wracamy z Gozo :)
Ja już żyję naszą podróżą i nie mogę się jej doczekać, codziennie sprawdzam pogodę (dzisiaj było 11 stopni i pochmurnie), czytam przewodnik i różne strony internetowe. Jednym słowem mam reisefieber :).

Niestety jak to bywa u nas jak mój mąż wyjeżdża - Marcel się rozchorował - dzisiaj miałam telefon ze żłobka, że ma temperaturę, całe szczęście, że mój tata był w pobliżu, bo nie wiem jak inaczej miałabym mojego syna odebrać. U nas to tak zawsze - Łukasz na wyjeździe, to albo ja albo Marcel chorujemy, może to jakieś psychologiczne podłoże tych chorób jest wtedy?

Jestem też w trakcie tworzenia posta na temat miejsc przyjaznych dzieciom w Lizbonie, mam nadzieję, że wszystkie nam się uda odwiedzić i obiektywnie stwierdzić, które rzeczywiście są godne odwiedzin.

Romcia na szczęście zdrowiutka, ale ja oczywiście drżę żeby nic nam się nie przypałętało, trzymajcie kciuki :).
Córka moja w ogóle zrobiła się bardziej aktywna, już nie przesypia całych dni, chce być noszona, pogadać chce troszkę i cudnie się uśmiecha. Pewnie jej się nudzi, bo za dużo u nas się ostatnio nie dzieje. Marcel w jej wieku był już na Warmii i w Gdyni, ale on z kolei to miał za dużo bodźców. Tak się cieszę z tej Portugalii właśnie dlatego, że będzie można w końcu normalnie na spacery wychodzić - dużo parków, to pewnie dużo czasu na świeżym powietrzu spędzimy - w końcu.

A jutro na podwieczorek polecam pyszne syrniki, na które przepis znalazłam u Hafiji.

Pozdrawiam!!!:)






Strefa komfortu - dla każdego znaczy co innego, ja czuję, że w mojej strefie zasiedziałam się za mocno.

Dzisiaj, przeglądając internety, trafiłam na bardzo ciekawą stronę i post na niej: tutaj.
Dotarło do mnie dobitnie (bo wcześniej gdzieś się tam tylko kołatało w głowie), że zasiedziałam się w swoim komfortowym, bezstresowym życiu za bardzo. Zero ambicji, jakichkolwiek wyzwań, tylko wieczne zrzędzenie, że mi się nudzi no i co ja powinnam z tym zrobić.
Mimo skończenia studiów, odbycia wielu zagranicznych praktyk, świetnej znajomości angielskiego i ogólnego 'ogarnięcia' życiowego, ja, po urlopie macierzyńskim poszłam do pracy - do call center. No i byłam jedną ze starszych pracownic - wiek: 28lat :), pozostali pracownicy to byli studenci, bądź osoby w trakcie poszukiwania innej, lepszej pracy. Pracę nie za bardzo lubiłam, ale nie miałam zamiaru jej zmieniać, bo po prostu było mi wygodnie: najpierw zaczęłam pracować na 3/4 etatu, później (bo przecież było za ciężko) na 1/2 etatu. Na zdziwione spojrzenia znajomych ze studenckiej ławy usprawiedliwiałam się, że no przecież mam małe dziecko, fajnie byłoby mu ugotować obiad, nie być zmęczoną po pracy, poza tym grafik był bardzo elastyczny i tak naprawdę był układany do naszych potrzeb, więc mogłam również realizować swoją pasję podróżowania. No tak, ale gdzie rozwój, tworzenie czegoś, ambicja? Nigdzie, bo mi było po prostu tak wygodnie.
Pierwszy dzwonek w mojej głowie uruchomił mój przyjaciel z Niemiec. W maju planujemy przeprowadzkę do Berlina, Łukasz nie rezygnuje z pracy w Polsce, a ja mam zamiar znaleźć coś dla siebie. Oczywiście plan jak zwykle był po najmniejszej lini oporu: call center na 1/2 etatu. Powiedziałam o tych planach Markusowi, a on z niedowierzaniem pokiwał głową. Zapytał mnie czy ja przypadkiem nie mam dyplomu? I że dla niego to jest nie do pomyślenia, że do call center będę kierowała swoje kroki najpierw. Ochrzanił mnie, zaczął mi wyszukiwać oferty dla inżynierów i kazał chociaż spróbować znaleźć pracę na miarę moich możliwości. To dało mi mocno do myślenia. Oczywiście pojawiły się wątpliwości: no ale wtedy prawdopodobnie będę musiała pracować na cały etat (chociaż niekoniecznie), będę miała obowiązki, odpowiedzialność, co z moim przyjemnymy, milutkim życiem? Z drugiej jednak strony poczułam dreszczyk emocji: ciekawa praca, nowi ludzie, zdobywanie kwalifikacji no i oczywiście na pewno zadowolające zarobki. Ale czy mi się chce tak naprawdę? No i właśnie, to jest wychodzenie ze strefy komfortu, wysiłek aby zacząć coś w tym swoim życiu robić. Dobrobyt rozleniwia i trzeba w sobie znaleźć siłę, żeby zacząć działać!!!
Więc dupę w troki i do dzieła! :)
Po powrocie z Portugalii mam zamiar napisac sobie porządne CV, poprzeglądać oferty pracy dla inżynierów, powysyłać zapytania do firm, może najpierw po prostu jakiś staż? Żeby czegoś konkretnego się nauczyć? No i mam na pewno zamiar w końcu wziąć się za swój niemiecki!
Precz ze strefą komfortu, trzeba się rozwijać, a nie stać w miejscu! :)))

A jak jest z Twoją strefą komfortu???

Pozdrawiam wszystkich i kolorowych snów życzę!!! :)

A skoro komfort to i poduszki, parę moich znalezisk, ja chcę wszystkie, przydadzą sę poza strefą komfortu :)).








 linki do zdjęć: 1 2 3 4 5 6 7


U nas super!
Jesteśmy już od tygodnia w komplecie, Łukasz wrócił z pracy i jest super.

W między czasie Romcia nam się trochę pochorowała - miała bardzo mocny kaszel i katar, było nawet przepisane skierowanie do szpitala i antybiotyk, ale na szczęście obyło się bez jednego i drugiego. Nie podaliśmy antybiotyku i bardzo się cieszę, na szczęście nasza pani doktor pochwaliła decyzję i stwierdziła, że należy ufać rodzicom i ich odczuciom, chociaż nie powiem, mocno się wahaliśmy, antybiotyk wykupiliśmy i zastanawialiśmy się, co będzie najlepsze dla naszego dziecka.

Marcelek siostrę uwielbia coraz bardziej, bardzo dużo mówi i ciągle pyta 'a dlaczego' :). Trwa u nas odpieluchowywanie, w domu super i prawie bez żadnych wpadek, ale synek za nic nie chce wołać w żłobku, nie mamy pojęcia dlaczego, gdy go pytamy, jest tylko odpowiedź: bo nie.

Weekend minął nam spotkaniowo, czyli tak jak lubię najbardziej :). W sobotę byliśmy u naszych Sąsiadów na pysznych wegetariańskich burgerach, a w niedzielę przyjechali do nas znajomi, któych już zapraszaliśmy bez mała dwa lata, no i w końcu się udało i było super :).

Wyjazd coraz bliżej, karty EKUZ wyrobione, wszystkie formalności załatwione, teraz pozostaje mi tylko czekać :))). Już za dwa tygodnie o tej porze będziemy w Lizbonie.

Pozdrawiamy i miłego tygodnia życzymy!!!